wtorek, 17 grudnia 2013

O Mikołaju 2

W nawiązaniu do. M. przyniósł ze szkoły informację, że ,,na prezent gwiazdkowy zbieramy po 30zł''.
- Mama, a czemu trzeba płacić za prezenty?

Pierniczki po dwóch dniach rozpływają sie w ustach. Nie ma szans, by dotrwały do świąt w rozsądnej ilości.

sobota, 14 grudnia 2013

Pierniczki

Szwedzkie pepperkakor z przepisu Ikeowego. Na początku był mały zonk, bo pierniczki zwane ,,ciasteczkami imbirowymi'' nie miały w składzie imbiru. I nie była to pomyłka tłumacza, bo w szwedzkim oryginale [1] też go nie uwzględniono. Szybki rzut oka na przepisy w sieci potwierdził, że w ciastkach imbirowych imbir być musi. To go dosypałam.


Tuż po ostygnięciu twardnieją, ze 2 godziny później są już nieco miękkie. Oby dotrwały do momentu, gdy będą miękkie wystarczająco, by je jeść.

[1] Nie to, że znam szwedzki, pomogłam sobie słownikiem.

piątek, 13 grudnia 2013

Made my day

- Tort czekoladowy z chilli. Do ideału brakowało tylko kleksa bitej śmietany.
- Przyrząd do wycinania skórek z etui (by Rossmann). Niektórzy nerwowo obgryzają paznokcie, a inni wycinają skórki z etui.

wtorek, 3 grudnia 2013

Dowód przez odwołanie do autorytetu

- Mama, a niektórzy w szkole mówią, że jak się doda nieskończoność i nieskończoność, to wychodzi 2 razy nieskończoność, a przecież to jest po prostu nieskończoność, bo ty tak mówiłaś, a ty się przecież znasz na matematyce.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Morderstwa we Fjällbace

Serial na podstawie powieści Camilli Läckberg[1]. O ile narzekałam, że akcja w powieściach zupełnie nie wykorzystuje potencjału miasteczka i mogłaby się dziać gdziekolwiek, to w serialu mamy piekne ujęcia przyrody, morze, wyspy, łodzie, latarnie i nawet posterunek policji jest przy samej wodzie. Policjanci cały czas nieco ciapowaci, gdyby nie Erika, to większości zagadek by nie rozwiązali. Ale naprawdę dobrze się ogląda.

[1] Wiecie, że w szwedzkim -rg czyta się jak rj, więc nazwisko pani Camilli to (w przybliżeniu) Lekberj?

sobota, 30 listopada 2013

Ba!

Ile treści można przekazać jedną prostą sylabą.
- Krótkie ,,ba'' albo ,,ba!'' to ,,upadło'', ,,skończyło się'', ,,nie ma''.
- Długie, raczej ciche ,,baaa...'' trochę przypominające beczenie to ,,smoczek'', najczęściej w sensie ,,smoczek mi uciekł''.
- ,,Ba bba'' to ,,mama'', a w każdym razie coś podobnego, głównie w domyśle ,,weź mnie, przytul mnie, chodź tu''.
- Słowotok ,,ba ba ba ba ba...'', brzmiący niemal jak ,bla bla bla...'' i chyba dokładnie to znaczący.
A ,,mama'' nie ma.

czwartek, 28 listopada 2013

Pokazywanie ze zrozumieniem

- Gdzie masz głowę?
Pokazał głowę. Brawo, mądry chłopczyk.
- Gdzie masz buzię?
Pokazał głowę. Niech będzie, kierunek się zgadza.
- Gdzie masz brzuszek?
Pokazał głowę.

środa, 27 listopada 2013

O Mikołaju

Doszliśmy już do etapu, że M. wie, że ci wszyscy Mikołajowie to przebierańcy i tylko udają. Jestem ciekawa, kiedy dotrze do niego, ze prawdziwego Mikołaja nie ma!

poniedziałek, 18 listopada 2013

O dyni

Przyznałam się u Wonderwoman, że nigdy nie jadłam dyni. Kilka dni później miałam okazję skosztować jej u teściowej. Zupa była w wersji zupełnie minimalistycznej, podobno była z mlekiem, ale smakowała raczej jak rozwodniony słoiczek Gerbera dla niemowląt dynia+ziemniaki (1 kupiłam, H. po pierwszej łyżeczce odmówił współpracy). Goście mlaskali z zachwytu, ja byłam dobrze wychowana. Wydało mi się jednak dziwne, by tylu ludzi (tak ogólnie, blogosfera kulinarna, tv, książki) zachwycało się czymś tak bezsmakowym. Postanowiłam zatem ugotować ,,zupę dyniową, która ma smak'', wykorzystując przepis Wonderwoman. I rzeczywiście, była pyszna, delikatna, ale z wyczuwalną papryką, zamiast cynamonu doprawiłam świeżym imbirem, bo tak mi bardziej pasowało. I to był dobry pomysł, zupa nabrała lekkiej ostrości.
Kolejne (bo przecież kto kupuje mały kawałek dyni) były racuszki z dynią wg Kwestii Smaku. I też były dobre, na pewno do powtórzenia.
Idąc za ciosem i namową M. upiekliśmy placek Makłowicza z ulotki Tesco. No i porażka. O ile ciasto przed pieczeniem wydawało się mieć normalna konsystencję, to po upieczeniu był tak mokry, że aż nieprzyjemnie się jadło. Gdybym najpierw zajrzała na blog Berniki przeczytałabym, czego nie było w ulotce, że dynię pieczemy, aż odparuje. To, że dałam 600g upieczonej dyni zamiast 600g surowej pominę, nie będę się pogrążać.


Sezon dyniowy na razie 2:2 i mam ochotę na więcej.

wtorek, 5 listopada 2013

O komunikacji

H. zaczyna być komunikatywny. I nie chodzi wcale o komunikaty ,,będę darł się tak długo, aż dasz mi tego biszkopta'', ale całkiem celowe zwracanie uwagi na to, co chce. Choćby soczek - normalnie ma cały czas pod ręką niekapek z wodą (który jest tak naprawdę kapkiem, więc dlatego tylko woda), ale czasami dostaje prosto z kubeczka soku. Wziął więc ten niekapek, podszedł i zrobił rączką gest ,,nie, nie, nie''. Sprytne, prawda?

poniedziałek, 4 listopada 2013

Henning Mankell, Niespokojny człowiek

W trakcie samotnej popijawy Wallander gubi służbową broń, za co zostaje karnie zawieszony w pracy. Na uroczystości z okazji 75-tych urodzin teścia jego córki, Håkana von Enke, emerytowanego wojskowego, ten opowiada mu swoją historię, a zwłaszcza pewnien wątek z czasów zimnej wojny, w który zamieszane były służby szpiegowskie kilku państw oraz prawdopodobnie sam premier. Po jakimś czasie Håkan ginie, a wkrótce potem również jego żona Louise. Kurt oczywiście pomaga zupełnie prywatnie w śledztwie. Gdy Louise zostaje znaleziona martwa, coraz więcej poszlak wskazuje, ze zniknięcie małżonków von Enke ma coś wspólnego ze wspomnianą aferą szpiegowską.

Ostatni tom z Wallanderem, robi się coraz bardziej ponuro (na chwilę pojawia się Baiba Liepa i też nie jest wesoło), a na końcu Mankell nie zostawia złudzeń, że dalszego ciągu nie będzie.

Niespokojny człowiek to również jeden (ale dla odmiany nie ostatni) z odcinków szwedzkiego serialu. O ile drobne zmiany względem książki są konieczne, to nie rozumiem, dlaczego jcyągnyv Ybhvfr j ebznaf. W książce to przecież dobra kobieta była. Aha, i dlaczego Ytterberg w filmie jest kobietą? Nic to nie wnosi nowego, nic nie zmienia, to po co?

A dom Wallandera mógłby leżeć w takiej oolicy


Kilka km na zachód od Ystad. To jest ten sam Bałtyk[1], co u nas, wcale nie tak daleko. I nie ma szerokiego pasa wydm (jak widać nie potrzeba, skoro domy stoją prawie przy samym brzegu), trawa wchodzi niemal do samej wody, w niektórych miejscach bardziej przypomina jezioro (właśnie z powodu tej trawy i domków kempingowych stojących kilka metrów od brzegu) niż morze, do którego się przyzwycziliśmy.

[1] Jest jeszcze jedna różnica - słońce zachodzi po prawej stronie (patrząc na morze z plaży), nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie tak.

środa, 30 października 2013

Dwa światy

Można tak i można opieprzyć rodziców, że dzieci, nawet te najmniejsze, chodzą po kościele, a powinny siedzieć i bać się oddychać.
Z pozdrowieniami dla księdza proboszcza.

piątek, 18 października 2013

Tulimy, tulimy


Nie rozumiem tego kota, uszy i wyraz mordki mówią ,,jeszcze raz mnie dotkniesz i podrapię lub ugryzę'', a jednocześnie reszta kota wygina się do głaskania.

wtorek, 15 października 2013

O chodzeniu

Ciekawostka z cyklu ,,każde dziecko jest inne'': H. nie potrafi chodzić za rękę. Chwycony od razu wyrywa się, zatrzymuje, siada, wykręca, wrzeszczy. Sam nigdy nie prosi o przytrzymanie go i prowadzenie, jeśli potrzebuje oparcia, to chwyta się tego, co akurat ma najbliżej.

poniedziałek, 14 października 2013

O żłobkach

System zapisów do poznańskich żłobków daje złudną nadzieję, że wszystko działa znakomicie. Proszą, by wpisać do którego żłobka i od kiedy ma uczęszczać moje dziecko. Odpowiedzi ,,któregokolwiek w promieniu 5km, a do terminu się dostosuję'' nie przewidziano. Przewiduję brutalne zderzenie z rzeczywistością, gdy wydrukowany wniosek zaniosę do ,,żłobka pierwszego wyboru''.

piątek, 11 października 2013

O jedzeniu w szkole, czyli chciałabym być Jamiem Oliverem

Pisałam już, jak to M. został poczęstowany w szkolnej stołówce wyłącznie makaronem z cukrem. Sytuacja się poprawiła, M. został pouczony na okoliczność, obiecał zjadać choć trochę zupy i brać całe drugie danie[1].
Ale ja nie o tym.
W jego szkole jest katering, jedzenie dowozi firma, która wygra przetarg, czyli po prostu będzie najtańsza. I tu jest problem. Wiadomo, że żeby było tanio, musi być mało albo marnej jakości. Na obiady niby nie narzeka, twierdzi, że są dobre i się najada. Nie mam powodów, by mu nie wierzyć. Ale spojrzałam na menu śniadaniowe (z tej samej stołówki korzysta też przedszkole), a tam już tak fajnie nie było.
Scenka ze stołówki: w okienku wydają chleb z masłem, a pani opiekująca się dziećmi kładzie na niego, co tam akurat w danym dniu jest. Akurat był dżem (tylko i wyłącznie[2]). Pani wróciła do okienka i poprosiła o odrobinę dżemu, bo dla jednego dziecka nie wystarczyło. Uslyszała, że już nie dostanie. Zatem rodzicu któregoś dziecka w Poznaniu, wiedz, że twoje dziecka zjadło bardzo pożywny posiłek tego dnia. Za który oczywiście zapłaciłeś normalną stawkę.[3]
Ile może kosztować porcja dżemu dla jednego przedszkolaka? Naprawdę firma od tego zbankrutuje?
Nie jestem przeciwnikiem stołówek i kateringu w ogólności. Sama lubię, gdy ktoś mi podaje jedzenie i zmywa po mnie naczynia (z wyjątkiem mojego domu, tam wolę robić to sama). Nie twierdzę, że od jedzenia nie-domowego robi się dzieciom krzywdę, ale litości, chyba są jakieś granice.

I jak to wszystko ma się do podstawy programowej, zarówno przedszkolnej i szkolnej, która mówi, że dziecko ma się orientować w zasadach zdrowego żywienia? Na stołówce szkolnej na pewno się tego nie nauczy.

[1] Z małym ustepstwem na rzecz rosołu i szpinaku.
[2] I pomysleć, że zdarzało mi się narzekać na menu z Maćkowego przedszkola. Teraz widzę, że tam był wypas, do każdego posiłku warzywo lub kawałek owocu, Danonki itp.
[3] Nie lubię takiego argumentu, ale skoro wszystko rozbija się o pieniądze, to się rozbijajmy.

poniedziałek, 7 października 2013

O sezonowości

Ja rozumiem, że w dzisiejszych czasach nie jesteśmy już tak zależni od pór roku i najbliższej okolicy i na przykład truskawki z Chin można kupić nawet zimą, ale tulipany w październiku uważam za lekkie przegięcie. Przez chwilę serio zastanawiałam się, czy to przypadkiem wiosna nie idzie. Rozczarowałam się.

poniedziałek, 30 września 2013

Taka impreza była


Kot rudy został pozbawiony łapy (a ona sama zjedzona) zanim jeszcze H. zdmuchnął[1] świeczkę. Bitwa o resztę kotów (Ja chę łapę! A ja buźkę!) była długa i ostra, trzeba było uciec się do losowania.

[1] Umownie zdmuchnął, nawet nie wiedział, co z nią zrobić, więc wziął się za kota.

wtorek, 24 września 2013

Z podręcznika

W podręczniku M. jest taki obrazek: mama siedzi na fotelu i czyta gazetę [1], obok kot bawi się kłębkiem włóczki, a na podłodze niemowlak raczkuje w stronę kociej miski i mówi ,,am''. Skąd oni wiedzieli?!

M. się chwali, że pani poprosiła go, by przeczytał głośno w klasie wiersz z książki, całkiem długi i trudny. Po czym pracowicie ćwiczy czytanie zadanego do domu tekstu:
Tam mama, a tam tata. A tam? Tam tama.
Po drugim razie zna już na pamięć, ale ćwiczy dalej...

[1] Internetowe wydanie też się liczy, prawda?

poniedziałek, 23 września 2013

Zadie Smith, O pięknie

Profesor Howard Belsey (biały) ma czarnoskórą żonę, 3 dorosłych dzieci, jest specjalistą od Rembrandta i wiedzie dość monotonne życie. Monotonię zaburza nieco przybycie jego odwiecznego wroga - profesora Monty'ego Kippsa wraz z rodziną. Rodziny zaczynają mieć ze sobą więcej wspólnego, bo a to panowie z jednej prześpią się z kobietami z drugiej, a to żony się zaprzyjaźnią.
Być może za bardzo przyzwyczaiłam się do kryminałów i nawet od powieści obyczajowej oczekuję schematu ,,początek, rozwinięcie, zakończenie''. Tu to wszystko się rozmywa, jakby poprzestawiać ze sobą wiele scen, niewiele by to zmieniło.
Brakowało mi głównego bohatera. Wydarzenia rozywają się po całej rodzinie, nie ma ani kogo specjalnie polubić, ani znielubić. Ani się po prostu skupić. Za dużo też chyba oczekiwałam po środowisku naukowym. Po tej książce mam wrażenie, że profesorowie amerykańscy wykładający literaturę piękną zajmują się słuchaniem rapu i podziwianiem złożoności tekstów (nawet jak ich do końca nie rozumieją, bo rapuje ktoś z Haiti).
Zdecydowanie większy nacisk autorka położyła na problemy czarnoskórych, które sa mi zupełnie nieznane i obojętne. To całe ich ,,siostrowanie'' i ,,bratowanie'' w pewnym momencie zaczęło mnie już nużyć.
Dużą szkodę wyrządził książce ktoś, kto nazwał ją ,,komiczną''. Owszem, jest kilka śmiesznych scen, ale poza tym wcale nie śmieszna proza życia: zdrady, śmierć, problemy w szkole, problemy z drugimi połówkami, problemy mniejszości etnicznych. Kupa śmiechu.

piątek, 20 września 2013

Najprzyjemniejszy moment dnia

Późny wieczór, dzieci już dawno śpią, w domu cisza, słyszę nawet, jak kot pochrapuje. Wiem, że muszę iść spać, bo rano - a wcześniej w nocy jedna albo i dwie - pobudka i nie ma, że mama może sobie rano pospać. Ale jeszcze tylko newsy. I poczta. I forum jedno, drugie. I chwilę jeszcze posiedzę. A potem choć kilka stron przeczytam. Lubię to.

czwartek, 12 września 2013

Prosty przekaz

U M. jest kolega, bawią się w wyścigi resoraków w przedpokoju tuż koło mnie.
- M., wolałabym, żebyście bawili się w twoim pokoju.
Żadnej reakcji, bawią się dalej.
Jeszcze raz, bo może nie usłyszeli, w końcu jest dość głośno.
- M., wolałabym, żebyście bawili się w twoim pokoju.
Znowu nic.
Trochę głośniej.
- M., wolałabym, żebyście bawili się w twoim pokoju.
Nic!
Jeszcze głośniej, ale bez krzyku, nie będę przecież na gościa krzyczeć.
- M., słyszałeś, że wolałabym, żebyście bawili się w twoim pokoju?
- Tak, słyszałem, ale my wolimy tutaj.
Następnym razem nie bawię się w dyplomację, sugestie, niedopowiedzenia itp. bzdury, będę walić prosto z mostu.

piątek, 6 września 2013

O jedzeniu

Rodzice małego dziecka powinni przestrzegać zasady, by nie chwalić się jego osiągnięciami.

Gdy już oznajmiłam całemu światu (temu prawdziwemu, poza blogiem), że H. pięknie je, co mu się da, w kawałkach, żadnej papki, a raz to sam nawet zjadł obiad, ten postanowił pokazać, że to wszystko nieprawda. Wyrzuca z talerza, wypluwa podane widelcem (moim dla zmylenia oczywiście, bo plastikowe już od dawna ignoruje), jeszcze trochę łyknie z mojego talerza i tyle. No dobra, suchy chleb je bez problemu.

I skąd on wie, że coś jest jedzeniem i nawet nie próbuje włożyć tego do paszczy, a wszystko inne (kamienie, liście, kocia karma na przykład) ląduje tam szybciej, niż zdążę zauważyć?

czwartek, 5 września 2013

O niezrozumieniu

- Mama, mam się zamknąć?
- Tak, tak - powiedziałam chyba zbyt szybko i zbyt entuzjastycznie, po czym dotarło do mnie, że M. stoi z ubraniami w rękach i chce się przebrać w łazience, tylko nie wie, czy zamknąć drzwi czy nie.

środa, 4 września 2013

A tymczasem przed szkołą


Gdyby ktoś miał wątpliwości - tak, to jest chodnik.

wtorek, 3 września 2013

O szkole

Nowy etap życia zaczęty pomyślnie. M. zadowolony.

Obiad był, cytuję, ,,przepyszny, były kluseczki z cukrem''. Kto chciał mógł wziąć z sosem, ale on wolał z cukrem. Zupy też nie wziął, bo nie musiał, pani pytała, kto chce, a kto nie.

Okazało się, że był to makaron z sosem bolońskim. Pięknie, spaghetti z cukrem. Wygłosilam pogadankę o zdrowym odżywianiu, że warzywa, że zupy choćby i dwie łyżki i takie tam. Przemilczałam tylko fakt, że sama będąc w tym wieku żywiłabym się, gdybym mogła, też niemal wyłącznie kluseczkami z cukrem. Oraz pierogami na słodko, kopytkami z masłem i cukrem, naleśnikami z dżemem i chlebem z dżemem.

sobota, 31 sierpnia 2013

O zmęczeniu mózgu

Poszłam na zakupy. Sama. Patrzę na półki, coś tam oglądam, kątem oka widzę wózek i dydnający łańcuszek, ten, którym wózki łączy się ze sobą i już, już chciałam powiedzieć
- Huguś, zostaw to.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Obserwatorzy

M. z kuzynkami (6 i 7 lat) bawią się ,,w Hugusie''. Zdjęli skarpetki i zaczęli je ssać.

sobota, 17 sierpnia 2013

Sail Świnoujście

Mam sentyment do jednostek pływających (tych dużych, do jachtów jakby mniej), wlezę na każdy, na który mnie wpuszczą. Na Tall Ship Races (i cóż, że w Szczecinie, przecież musiały przepłynąć przez Świnoujście) spóźniliśmy się kilka dni, ale dziś udało się wejść na 2 okręty (trałowiec ORP Gardno i desantowiec ORP Kraków) i popatrzeć na kilka żaglowców. W ramach Sail Świnoujście jest jeszcze jarmark z masą rękodzieła (szydełkowe poduszki też były, oprócz tego torby z rewelacyjnymi aplikacjami - m.in. koty i hafty ludowe, szkoda tylko, ze torby był z szarego filcu, inaczej bym taką nabyła), jadłem i innymi dobrami. Bałam się, że znajdzie się i stragan z góralszczyzną, ale na szczęście moje obawy były płonne. Jednego grila z oscypkami nie liczę.






Zaskoczył mnie ogromny obszar, który zajmie gazoport. Myślę, że małe miasteczko dałoby się tam upchnać.


Na pierwszym planie Fort Gerharda. Z jednej strony cieszę się, że ktoś to ucywilizował, z drugiej żal, że do miejsca, gdzie chodziło się z klasą na nieformalne imprezy, nikt go nie pilnował i myślę, że wielu świnoujszczan w ogóle nie wiedziało o jego istnieniu, teraz trzeba kupić bilety, by wejść. Trochę, jakby zabrali mi kawałek czegoś mojego.


piątek, 9 sierpnia 2013

Polska język trudna język

1. Nadawca nazywający się Twój Perfum wysłał do mnie spam.

2. M. bawi się w plac zabaw (koc, stół, poduszki, takie tam inne różności):
- Mama, chodź do plac zabawa (placzabawa?)
- Na placzabawie...
Kurczę, przecież on ma już prawie 7 lat, na placach zabaw zeby zjadł.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Upał


Spoko, przeczekamy.

wtorek, 23 lipca 2013

poniedziałek, 15 lipca 2013

Dwie rozmowy

Rozmowa pierwsza
- Jak ma na imię?
- Hugo.
- Kuba?
- Nie, Hugo.
- yyy???
- Mówimy na niego Huguś - brnę.
- Kubuś?
- Nie, Huguś.
- yyy???

Rozmowa druga
- Jak ma na imię?
- Hugo.
- Ładne imię, mam do niego sentyment, bo chodziłem do liceum, które założył Hugo Kołłątaj.
- Był jeszcze Steinhaus, matematyk.
- Tak, wiem. Steinhaus, Banach, lwowska szkoła matematyczna...

czwartek, 11 lipca 2013

O staniu na głowie

Poradniki nic nie mówią o staniu na głowie, jako kolejnym etapie osiągnięć niemowlęcia. Ale H. to najwyraźniej lubi.



poniedziałek, 8 lipca 2013

A było tak pięknie

Mimo, iż było mi dane wejść tylko na Śnieżkę, odpoczęłam, napatrzyłam się, nawdychałam świeżego powietrza, objadłam serków nienazywanych tu oscypkami. 


Stylizacja potrawy by M.


Kot sąsiadów.




Widok z salonu.

I z tarasu.

Ewakuacja przed deszczem na nasz taras.

O prysznicu

P. przeczytał mojego bloga i ze smutkiem stwierdził, że tam, gdzie ja pisałam, że -śmy, to tak naprawdę on. Zatem dziś uczciwie podaję patent, który on, P., mąż mój, wymyślił, by wykąpać się lub dziecko, również niemowlę w brodziku prysznica używanego przez wiele osób tak, by nie narażać się na kontakt z pleśnią, grzybami i brudami wszelkimi. Otóż kupujemy w supermarkecie za całe 6.99 matę, taką do karimaty podobną, tniemy do wielkości brodzika (pamiętając o otworze na odpływ oczywiście) i bezpiecznie możemy nawet dziecko na tym położyć. Proste, prawda?

czwartek, 4 lipca 2013

O prawach rynku

Nie oszukujmy się, wejście na Śnieżkę to żaden wyczyn (zwłaszcza jeśli wcześniej wjechało na Kopę. Droga jest szeroka, równa, a kamienie lepiej ułożone niż na poznańskim Starym Rynku. Wielka mnogość ludzi w tenisówkach i sandałach zdaje się to potwierdzać. Nie miałam zbytnio czasu szukać obcasów, ale nie wykluczam, że i takie by się znalazły.
Restauracja na Śnieżce nie ma już nic wspólnego z typowym schroniskiem górskim, wrzątku nie dają i nawet własnych kanapek zjeść nie można. Ja rozumiem, że na takiej wysokości musi być drogo, ale niech będzie chociaż dobrze. Potrawy zupełnie z nie mojej bajki (szaszłyki z karkówki, golonka i te klimaty), a ceny, delikatnie mówiąc, zaporowe. 16 zł za talerz najbardziej lurowatej zupy gulaszowej, jaką w życiu jadłam. 3 skrawki, bo to nawet nie były kawałki, tylko skrawki, jakby mięso statro na tarce, mięsa. Gdybym wiedziała, to bym se te kanapki przyniosła i na kamieniu przysiadła i zjadła. A w masowych jadłodajniach dobrą i gęstą zupę gulaszową dają, jadłam taką na świnoujskiej promenadzie.

środa, 3 lipca 2013

Z gatunku ekstremalnych


Niby porządnie do mnie przywiązany, niby wszystko pod kontrolą, ale gdy w trakcie stwierdził, że fajnie jest mamie paznokcie w buźkę powbijać i najchętniej, to by wstał i poszedł, lekka panika mnie dopadła.

piątek, 28 czerwca 2013

O przyszłości

W tv zapowiadają, że za chwlę będzie Kubuś Puchatek.
- Mama, możesz przewinąć?
- Nie, bo to jest na żywo.
- No i?
- No i nie mogę przewinąć, bo tak bysmy wiedzieli, co za chwilę się wydarzy, a tego nie wiemy.
- Ja wiem, co będzie. Kubuś Puchatek.

wtorek, 25 czerwca 2013

Martin Widmark, Helena Willis, Biuro detektywistyczne Lassego i Mai

  1. Szwedzki
  2. kryminał
  3. dla dzieci
więc to była tyko kwestia czasu, kiedy zaczniemy go czytać. Cała seria składa się z kikunastu książek, przeczytaliśmy na razie 4 i szukamy okazji do kupienia/pożyczenia kolejnych.

Lasse i Maja mieszkają w miasteczku Valleby[1] i tam pomogają komisarzowi policji w rozwikłaniu zagadek kryminalnych, którymi są a to kradzież książek z biblioteki, a to zniknięcie pucharu dla zwyciezcy w meczu piłki nożnej, czy też seria kradzieży biżuterii pacjentów miejscowego szpitala. Sprawcą może okazać się każdy, nawet cnfgbe.
- Cnfgbe? Cemrpvrż ba wrfg m xbśpvbłn. - M. był szczerze zaskoczony.
Lekko, z humorem (i bez świętości - jedną ze słabości pastora jest jego słaby pęcherz), z pouczeniem dla sprawcy i z genialnymi obrazkami Heleny Willis (szkoda tylko, że nie w kolorze).

Przeznaczone dla dzieci nie tylko z treści, ale i formy. Łatwo się czyta, czcionka jest duża, wersy krótkie, wyrazy łamane tylko jeśli jest to naprawdę konieczne. M. (mimo, że jeszcze nawet nie pierwszoklasista) spokojnie daje radę ciurkiem przeczytać nawet jeden rozdział.

[1] Google maps nie zna takiego miejsca, więc pewnie nie istnieje, tak jak Bullerbyn.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Motywacja

jest najważniejsza. H. do tej pory przemieszczał się w tył (takie coś pomiędzy czołganiem, raczkowaniem i odpychaniem) oraz zmianą kierunku na boki. Dziś tak bardzo chciał się dobrać do krzesła (metalowe nogi na płytkach tak pięknie HAŁASUJĄ), że zrobił lekki ruch do przodu.

piątek, 21 czerwca 2013

środa, 19 czerwca 2013

Opcja niemiecka

Hugo chyba za bardzo przejął się pochodzeniem swojego imienia, bo wydaje dźwięki, które przypominają niemieckie ich. Jak podrośnie, nauczymy się od niego niemieckiego (wiem, suchar).

sobota, 15 czerwca 2013

Co za różnica?

Ślub koleżanki I. Pytam M., wspólnego znajomego, czy wie, dokąd Młodzi jadą w podróż poślubną.
 - Na Malagę - odpowiada.
 - Na Maderę - poprawia go żona.

piątek, 14 czerwca 2013

O palcach i mikserze

Czasami ma człowiek więcej szczęścia niż rozumu. Robiłam ciasto mikserem, takim zwykłym, tradycyjnym. Odłożyłam, nie wiem jak (byle jak w każdym razie), mikser się przewrócił. No to go podparłam lewa ręką. A ten przewracając się nadal, włączył się. A ja palce hop w mieszadła. To dziwne mizianie w palce poczułam dopiero, gdy zobaczyłam, że przełącznik jest włączony. Że mi palców nie połamało... A pierwszą myślą, gdy już sytuacja było opanowana było: i jak ja bym na drutach robiła z połamanymi paluchami?.

wtorek, 11 czerwca 2013

Najzwyklejsze, najprostsze muffinki

Jest to właściwie przepis na babkę, którą od wielu lat pieczemy w domu. Szybka, łatwa, łatwa do modyfikacji. Proporcje na babkę z kominkiem, średnią keksówkę lub około 20 babeczek.


5 dużych jajek
szklanka cukru
cukier waniliowy
2 niepełne szklanki mąki
pół szklanki mąki ziemniaczanej
czubata łyżeczka proszku do pieczenia
kostka masła lub margaryny

Opcjonalnie:
- skórka z cytryny
- żurawina lub rodzynki

Tłuszcz stopić i  lekko ostudzić. Jajka ubić z cukrem i cukrem waniliowym na gładką, puszystą masę. Dodawać stopniowo obię mąki i proszek do pieczenia, ciaglę ubijając. Na końcu dodać stopiony tłuszcz, wymieszać. Można dodać startą skórkę z cytryny lub żurawinę lub rodzynki. Lub cokolwiek innego, na co ma się ochotę. Piec w 180 stopniach do suchego patyczka.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Very angry bird

M. ma takiego wściekłego ptaka. Ptak po naciśnięciu w czółko wydaje różne dźwięki. A właściwie wydawał, aż się bateria rozładowała. Producent wprost napisał, że to jednorazówka i baterii się nie wymienia. Ale w końcu M. ma matkę szyjącą, wszystkomogącą, więc zaczał marudzić, by ptaka rozpruć, baterie wymienić i zszyć na nowo. Ja mu na to, że to już nie będzie tak ładnie, równo zszyte, będzie widoczny szew itd. M. wyszedł z pokoju, po chwili słyszę mruczane pod nosem:
- Ciągle szyje i szyje, a gdy się ją o coś prosi, to nie chce zrobić.



wtorek, 4 czerwca 2013

Odkrycie



Silikonowe formenki do babeczek. Ludzie, przecież ten silikon genialny jest. Po upieczeniu robi się PLUM i ciasto samo wypada, a brzeg jest równy i lśniący. Podobnie jajka zapiekane [1] niemal same wylatują - ze zwykłej formy wyjmowałam je w kawałkach, a formy do tej pory nie mogę doszorować, nawet druciakiem. Potrzebuję teraz rozsądnego [2] argumentu, by nie wymienić wszystkich blach na silikonowe.

[1] W wersji z wędzonym łososiem zamiast suszonych pomidorów też są bardzo dobre.
[2] Argument finansowy to nie jest argument rozsądny.

niedziela, 2 czerwca 2013

O pogodzie

W sumie to może i dobrze, że weekend był zimny i deszczowy, bo dopiero po powrocie do domu okazało się, że nad morze wzięłam sandałki. 2 prawe, z różnych par.

piątek, 31 maja 2013

Kolorowe kredki


Płot taki. Świnoujście, róg Matejki i Słowackiego. Duży plus za dokładność wykonania, rysiki wyglądają jak prawdziwe o różnym stopniu zrysowania.

czwartek, 30 maja 2013

Najkrótsza ścieżka

Automapa wyznaczyła nam drogę z Poznania do Świnoujścia [1] przez Niemcy. Głupie to nie jest, bo choć trasa dłuższa, to często jest szybsza. Podziękowaliśmy i poprosiliśmy o inną. Zasugerowała trasę przez... Rugię i Bornholm. Ciekawa opcja, ale nie skorzystaliśmy.

[1] Nie pytajcie, czemu potrzebujemy automapy do trasy, którą znamy niemal na pamięć. Ja też nie wiem.

piątek, 24 maja 2013

Ian Rankin, Z głębi mroku

Ostatnie lata XX wieku. Szkocja po raz pierwszy po niemal trzystu latach będzie miała swój parlament, trwają więc intensywne prace nad jego siedzibą. W piecu budynku, który 30 lat wcześniej był szpitalem, znaleziono niezidentyfikowane zwłoki, a tuż obok, w ogrodowej altanie - ciało jednego z kandydatów na posła do parlamentu. Śledztwem kieruje dość irytujący typ, ale pupilek szefa, Derek Linford, który szybko zadziera zarówno z inspektorem Johnem Rebusem (co dziwne nie jest), jak i Siobhan Clarke (coraz bardziej lubię tę kobietę, mógłby powstać jakiś spin off z nią). Wkrótce samobójstwo popełnia pewien bezdomny, który zostawia w banku 400 000 funtów. Jako, że jest to jak na bezdomnego, niecodzienna sytuacja, również rusza śledztwo. Jak się można spodziewać, te 3 wątki splatają się.
Między Rebusem a Siobhan następuje jedna krępująca sytuacja, a ja myślę, że może jednak taki mały romans (krótki, acz burzliwy) na linii mistrz-uczennica by nie zaszkodził. Choć to chyba nie w stylu Rankina.

W jednym z wątków występuje kaplica Rosslyn, znana z Kodu da Vinci Browna, na szczęście Rankin nie idzie w tę stronę, choć zachwyt nad kaplicą jest.

A w kontekście wątku o niepodległej Szkocji dość zabawnie brzmi tekst wydawcy na okładce ,,Najlepszy współczesny angielski pisarz kryminałów''.

poniedziałek, 20 maja 2013

O meszkach i innej zarazie

Byczyliśmy się wczoraj w ogrodzie, grzejąc w słońcu i zapychając karkówką z grilla [1]. Sielankowy nastrój psuły jedynie meszki i komary. Jedyną niepogryzioną osobą okazał się H. (który i tak nie mógł być niczym przeciwinsekcim posmarowany, bo posiadaliśmy jedynie Off dla dzieci powyżej 6 lat). Czyżby to zasługa pełnej pieluchy? Czy coś innego niemowlęta w sobie mają, że ich robactwo nie gryzie? Proponuję, by koncerny farmaceutyczne to sprawdziły, bo węszę spore zyski.



[1] Tęsknie marząc, by zapić ją zimnym piwem.

O rowerze

W zeszłym roku M. (miał wtedy 5,5 roku) wyrósł z rowerka 4-kołowca, a my kupiliśmy mu kolejny z założeniem, że będzie już jeździł normalnie jak człowiek, na dwóch kołach. Kij z tyłu zaczepiliśmy i zaczęliśmy trening. Trening za treningiem. I nic, M. siedział krzywo, nie mógł zupełnie równowagi złapać, denerwował się, nie chciał już jeździć i ogólnie była porażka na całej linii. Na wiosnę to samo  - my go pchamy, on się nie uczy.
I wtedy przyszło olśnienie: popatrzyłam, jak 2-latki śmigają na rowerkach biegowych, a 3-latki już na normalnych 2-kołowych [1]. Odczepiliśmy pedały, M. pobawił się trochę w siedzenie na takim rowerku, poodpychał się trochę (było to powiedzmy 3 x pól godziny). Przyczepiliśmy pedały, a ten po prostu wsiadł i pojechał [2].

Już wiem, że H. ominie w ogóle etap czterech kółek.

[1] Niestety, deweloper pod tym względem dał ciała na całej linii i nasze osiedlowe podwórko nadaje się do niewielu rzeczy: jazdy na rowerze, rysowania kredą i ewentualnie gry w piłkę na trawie, na co niektórzy patrzą krzywo, bo to trawa to raczej skwer, nie boisko.
[2] No dobra, 3 minuty zajęło mi pokazanie, a jemu ćwiczenie, jak ma ustawić pedał, by się wygodnie ruszało.

piątek, 17 maja 2013

Poznajemy nowe smaki

Dziś daniami dnia w restauracji ,,W domu'' były:

  • panele laminowane w kolorze ciemnego dębu
  • dywan typu shaggy z kocią sierścią podany

Pan H. był zachwycony.

środa, 15 maja 2013

Jedno z tych pytań

na które ludzkość nie zna odpowiedzi.
Dlaczego ludzie, pobierając pieniądze z bankomatu, wybieraj opcję ,,z potwierdzeniem'', a potem odchodzą nie czekając na wydruk?

piątek, 10 maja 2013

Camilla Läckberg, Latarnik

Na wyspę Gråskär niedaleko Fjällbacki przyjeżdża młoda kobieta z synkiem. W samej Fjällbace zostaje zamordowany spokojny i powszechnie lubiany człowiek. Policja prowadzi dochodzenie, znajduje mordercę (tu akurat zaskoczenie, przyznaję) i fajnie. Tylko:
- książka pisana jest przez kobietę i tę kobiecość widać. Jak na kryminał, to trochę za delikatne jest, policjanci boją się przesłuchać przestępców (!), bo ci tacy źli są i jeszcze im krzywdę zrobią. I ogólnie bardziej ci policjanci zajmują się żoną i dziećmi niż pracą - może to i dobrze, ale czytając, zgrzytałam zębami;
- nie nazywa się dwóch głownych bohaterek Anna i Annie, 3 razy czytałam początek, bo mi się mężowie i dzieci myliły;
- zupełnie niewykorzystany potencjał uroczego miasteczka, jakim jest Fjällbacka. Po Mankellu, który ze Szwecji wydobywa wszystko, co się da, tu nie mamy nic. A  Fjällbacka wygląda tak


Ta góra w tle dominuje całe miasteczko. To tak naprawdę wielka skała (można na nią wejść, widoki są zapierające dech). Czy naprawdę nie dało się tam upchnąć jakiegoś nieboszczyka? Pościgu zrobić?


Jest to też bardzo ruchliwy port jachtowy i popularne miasteczko turystyczne. Czego na pewno się z tej książki nie dowiemy. W samej Fjällbace zresztą nie ma nawet posterunku policji (widać grzecznych turystów mają, skoro nawet w sezonie nie potrzeba tam stróżów prawa).



czwartek, 9 maja 2013

O gołych cyckah[1]

Siedzimy na łonie natury, ja karmię H. Słychać, że zza zakrętu zaraz wyjdą ludzie. P. pyta:
- Dać ci kocyk do okrycia?
M.:
- A dlaczego?
Ja:
- Bo niektórzy nie lubią patrzeć na gołe piersi.
M:
- A dlaczego? [2]
No właśnie. Ja nie wiem. Gołe piersi bez dziecka są ok, ale z doczepionym nieletnim już potrafią budzić zgorszenie.

[1] Do mojego dzierganiowego bloga co i rusz trafia ktoś po wyszukaniu ,,gry o gołych cyckah'' (tak pisane). Ani on o grach ani o cyckach, te słowa chyba nawet nigdzie tam nie padają.

[2] Tak, pytanie ,,A dlaczego?'' jest najczęstszym zadawanym przez M. odkąd nauczył się mówić.  A zapytać tak można o wszystko.
- Ile jest 128 + 34?
- 162
- A dlaczego?

- Jak się to nazywa?
- Jakoś tam.
- A dlaczego?

- Ile kilometrów jest dokądś tam?
- Ileś tam.
- A dlaczego?


Dziś na balkonie


sobota, 4 maja 2013

Rezerwat Śnieżycowy Jar

Śnieżyca już niestety przekwitła, ale oprócz niej w lesie na szczęście jest wiele innych roślin, a sam las jest po prostu uroczy. Dzieci nieco się zmęczyły, bo dla starszego spacer po lesie to jakby strata czasu (lepiej by było grać w piłkę), a młodszy właśnie wchodzi w wiek, gdy woli być wożony w pozycji siedzącej lub noszny pionowo, ale niestety jeszcze szybko się męczy.









środa, 1 maja 2013

Mikrokosmos

- Mama patrz, ten kwiatek wygląda jak arbuz w skali mikro.

Kto go uczy takich słów? Bo przecież nie koledzy.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Bwwwwww

H. nauczył się wydawać dźwięki bbbbbbb i bwwwwwww. Również w trakcie jedzenia.

Sezon na szparagi

Do tej pory sezon na szparagi trwał u mnie co roku przez jeden dzień. Nabywałam pęczek, wyszukiwałam potrawę, gotowałam, po czym przyrzekałam sobie, ze następnym razem kupię świeższe szparagi/ dokładniej je obiorę/ dłużej pogotuję i zrobię wiele innych rzeczy, byle tylko nie były takie łykowate.
W tym roku niespodzianka - greckie szparagi kupione w Tesco (nie jest to reklama marketu, a tylko zwrócenie uwagi, że szparagi nie muszą być od lokalnego chłopa przed chwilą wykopane z pola) dały nadzwyczaj bezłykowaty efekt. Fakt, że obrałam dokładnie. Fakt, że w trakcie krojenia wyrzucałam każdy znaleziony kawałek łyka.
Zupa ma bardzo delikatny (dla niektórych pewnie mdły) smak. Szczypiorek na zdjęciu jest tylko do ozdoby, można go sobie podarować, a w każdym razie nie w takiej ilości, bo zabija całą delikatność zupy.


Przepis z Kuchni nr 5/2011, zmodyfikowany na potrzeby matki karmiącej na diecie bezmlecznej.

Zupa-krem ze szparagów

pęczek białych szparagów
sucha bułka
olej
cebula
sól
cukier
kwasek cytrynowy
pieprz
liść laurowy
50g sera koziego

Szparagi obrać i pokroić na małe kawałki. Obierki ugotować z liściem laurowym, odstawić do ostudzenia. Odcedzić, namoczyć bułkę w wywarze. Cebulę posiekać, zeszklić na oleju, dodać szparagi, chwilę podsmażyć. Zalać wywarem, dodać cukier, sól i kwasek, chwilę gotować. Dodać bułkę, zmiksować. Dodać serek, ponownie zmiksować. Doprawić pieprzem.


niedziela, 28 kwietnia 2013

Henning Mankell, Powrót nauczyciela tańca

W zimnym, mało zamieszkanym, ponurym zakątku Szwecji zostaje brutalnie zamordowany emerytowany policjant Herbert Molin. Śmierć nie jest przypadkowa, wygląda na zaplanowaną, a krwawe ślady na podłodze układające się w kroki tanga zwiększają tylko makabrę. Na miejsce przybywa - prywatnie, bo chwilowo na urlopie zdrowotnym - Stefan Lindman (tak, ten od Wallandera) i próbując nie przeszkadzać policji, pomaga w rozwiązaniu zagadki. Pomaga zresztą dość niekonwencjonalnie jak na policjanta, co i rusz łamiąc prawo. Wkrótce ginie sąsiad pierwszej ofiary, a na jaw wychodzi nazistowska przeszłość Molina. Lokalna policja, nieprzywykła do takich spraw trochę chciałaby pomocy Lindmana, a trochę nie chce, by obcy, do tego nawet nie na służbie, plątał im się po rejonie. Wątek faszystowski jest tu wiodący, zarówno w aspekcie historycznym, jak i współczesnym z odradzającymi się takimi ruchami na świecie. A że to już kolejna, po Stiegu Larssonie i Camilli Läkberg powieść z wątkami skrajnej prawicy w Szwecji, zaczynam myśleć, że pewnie stanowi to u nich problem.

Ze smaczków to Polka o imieniu Helena w stałym, uczuciowym związku z Lindmanem oraz policjant o imieniu Giuseppe.

Lubię, gdy nawet fikcja dzieje się w konkretnych miejscach (a Mankell ma talent do wykorzystywania okoliczności miejsc i przyrody do swoich celów), a jeśli okazuje się, że te konkretne miejsca są w innym kraju, a ja tam byłam, to przyjemność jeszcze większa, nawet jeśli jest to tylko Kalmar i most na Olandię. Most jest na tyle malowniczy, że Mankell użył go również w jednej powieści o Wallanderze (nie pamiętam niestety, której).



Tak naprawdę podjazd jest dość łagodny, odległość zrobiła swoje.