Pisałam już, jak to M. został poczęstowany w szkolnej stołówce wyłącznie makaronem z cukrem. Sytuacja się poprawiła, M. został pouczony na okoliczność, obiecał zjadać choć trochę zupy i brać całe drugie danie[1].
Ale ja nie o tym.
W jego szkole jest katering, jedzenie dowozi firma, która wygra przetarg, czyli po prostu będzie najtańsza. I tu jest problem. Wiadomo, że żeby było tanio, musi być mało albo marnej jakości. Na obiady niby nie narzeka, twierdzi, że są dobre i się najada. Nie mam powodów, by mu nie wierzyć. Ale spojrzałam na menu śniadaniowe (z tej samej stołówki korzysta też przedszkole), a tam już tak fajnie nie było.
Scenka ze stołówki: w okienku wydają chleb z masłem, a pani opiekująca się dziećmi kładzie na niego, co tam akurat w danym dniu jest. Akurat był dżem (tylko i wyłącznie[2]). Pani wróciła do okienka i poprosiła o odrobinę dżemu, bo dla jednego dziecka nie wystarczyło. Uslyszała, że już nie dostanie. Zatem rodzicu któregoś dziecka w Poznaniu, wiedz, że twoje dziecka zjadło bardzo pożywny posiłek tego dnia. Za który oczywiście zapłaciłeś normalną stawkę.[3]
Ile może kosztować porcja dżemu dla jednego przedszkolaka? Naprawdę firma od tego zbankrutuje?
Nie jestem przeciwnikiem stołówek i kateringu w ogólności. Sama lubię, gdy ktoś mi podaje jedzenie i zmywa po mnie naczynia (z wyjątkiem mojego domu, tam wolę robić to sama). Nie twierdzę, że od jedzenia nie-domowego robi się dzieciom krzywdę, ale litości, chyba są jakieś granice.
I jak to wszystko ma się do podstawy programowej, zarówno przedszkolnej i szkolnej, która mówi, że dziecko ma się orientować w zasadach zdrowego żywienia? Na stołówce szkolnej na pewno się tego nie nauczy.
[1] Z małym ustepstwem na rzecz rosołu i szpinaku.
[2] I pomysleć, że zdarzało mi się narzekać na menu z Maćkowego przedszkola. Teraz widzę, że tam był wypas, do każdego posiłku warzywo lub kawałek owocu, Danonki itp.
[3] Nie lubię takiego argumentu, ale skoro wszystko rozbija się o pieniądze, to się rozbijajmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz