poniedziałek, 18 listopada 2013

O dyni

Przyznałam się u Wonderwoman, że nigdy nie jadłam dyni. Kilka dni później miałam okazję skosztować jej u teściowej. Zupa była w wersji zupełnie minimalistycznej, podobno była z mlekiem, ale smakowała raczej jak rozwodniony słoiczek Gerbera dla niemowląt dynia+ziemniaki (1 kupiłam, H. po pierwszej łyżeczce odmówił współpracy). Goście mlaskali z zachwytu, ja byłam dobrze wychowana. Wydało mi się jednak dziwne, by tylu ludzi (tak ogólnie, blogosfera kulinarna, tv, książki) zachwycało się czymś tak bezsmakowym. Postanowiłam zatem ugotować ,,zupę dyniową, która ma smak'', wykorzystując przepis Wonderwoman. I rzeczywiście, była pyszna, delikatna, ale z wyczuwalną papryką, zamiast cynamonu doprawiłam świeżym imbirem, bo tak mi bardziej pasowało. I to był dobry pomysł, zupa nabrała lekkiej ostrości.
Kolejne (bo przecież kto kupuje mały kawałek dyni) były racuszki z dynią wg Kwestii Smaku. I też były dobre, na pewno do powtórzenia.
Idąc za ciosem i namową M. upiekliśmy placek Makłowicza z ulotki Tesco. No i porażka. O ile ciasto przed pieczeniem wydawało się mieć normalna konsystencję, to po upieczeniu był tak mokry, że aż nieprzyjemnie się jadło. Gdybym najpierw zajrzała na blog Berniki przeczytałabym, czego nie było w ulotce, że dynię pieczemy, aż odparuje. To, że dałam 600g upieczonej dyni zamiast 600g surowej pominę, nie będę się pogrążać.


Sezon dyniowy na razie 2:2 i mam ochotę na więcej.

1 komentarz: