sobota, 30 listopada 2013

Ba!

Ile treści można przekazać jedną prostą sylabą.
- Krótkie ,,ba'' albo ,,ba!'' to ,,upadło'', ,,skończyło się'', ,,nie ma''.
- Długie, raczej ciche ,,baaa...'' trochę przypominające beczenie to ,,smoczek'', najczęściej w sensie ,,smoczek mi uciekł''.
- ,,Ba bba'' to ,,mama'', a w każdym razie coś podobnego, głównie w domyśle ,,weź mnie, przytul mnie, chodź tu''.
- Słowotok ,,ba ba ba ba ba...'', brzmiący niemal jak ,bla bla bla...'' i chyba dokładnie to znaczący.
A ,,mama'' nie ma.

czwartek, 28 listopada 2013

Pokazywanie ze zrozumieniem

- Gdzie masz głowę?
Pokazał głowę. Brawo, mądry chłopczyk.
- Gdzie masz buzię?
Pokazał głowę. Niech będzie, kierunek się zgadza.
- Gdzie masz brzuszek?
Pokazał głowę.

środa, 27 listopada 2013

O Mikołaju

Doszliśmy już do etapu, że M. wie, że ci wszyscy Mikołajowie to przebierańcy i tylko udają. Jestem ciekawa, kiedy dotrze do niego, ze prawdziwego Mikołaja nie ma!

poniedziałek, 18 listopada 2013

O dyni

Przyznałam się u Wonderwoman, że nigdy nie jadłam dyni. Kilka dni później miałam okazję skosztować jej u teściowej. Zupa była w wersji zupełnie minimalistycznej, podobno była z mlekiem, ale smakowała raczej jak rozwodniony słoiczek Gerbera dla niemowląt dynia+ziemniaki (1 kupiłam, H. po pierwszej łyżeczce odmówił współpracy). Goście mlaskali z zachwytu, ja byłam dobrze wychowana. Wydało mi się jednak dziwne, by tylu ludzi (tak ogólnie, blogosfera kulinarna, tv, książki) zachwycało się czymś tak bezsmakowym. Postanowiłam zatem ugotować ,,zupę dyniową, która ma smak'', wykorzystując przepis Wonderwoman. I rzeczywiście, była pyszna, delikatna, ale z wyczuwalną papryką, zamiast cynamonu doprawiłam świeżym imbirem, bo tak mi bardziej pasowało. I to był dobry pomysł, zupa nabrała lekkiej ostrości.
Kolejne (bo przecież kto kupuje mały kawałek dyni) były racuszki z dynią wg Kwestii Smaku. I też były dobre, na pewno do powtórzenia.
Idąc za ciosem i namową M. upiekliśmy placek Makłowicza z ulotki Tesco. No i porażka. O ile ciasto przed pieczeniem wydawało się mieć normalna konsystencję, to po upieczeniu był tak mokry, że aż nieprzyjemnie się jadło. Gdybym najpierw zajrzała na blog Berniki przeczytałabym, czego nie było w ulotce, że dynię pieczemy, aż odparuje. To, że dałam 600g upieczonej dyni zamiast 600g surowej pominę, nie będę się pogrążać.


Sezon dyniowy na razie 2:2 i mam ochotę na więcej.

wtorek, 5 listopada 2013

O komunikacji

H. zaczyna być komunikatywny. I nie chodzi wcale o komunikaty ,,będę darł się tak długo, aż dasz mi tego biszkopta'', ale całkiem celowe zwracanie uwagi na to, co chce. Choćby soczek - normalnie ma cały czas pod ręką niekapek z wodą (który jest tak naprawdę kapkiem, więc dlatego tylko woda), ale czasami dostaje prosto z kubeczka soku. Wziął więc ten niekapek, podszedł i zrobił rączką gest ,,nie, nie, nie''. Sprytne, prawda?

poniedziałek, 4 listopada 2013

Henning Mankell, Niespokojny człowiek

W trakcie samotnej popijawy Wallander gubi służbową broń, za co zostaje karnie zawieszony w pracy. Na uroczystości z okazji 75-tych urodzin teścia jego córki, Håkana von Enke, emerytowanego wojskowego, ten opowiada mu swoją historię, a zwłaszcza pewnien wątek z czasów zimnej wojny, w który zamieszane były służby szpiegowskie kilku państw oraz prawdopodobnie sam premier. Po jakimś czasie Håkan ginie, a wkrótce potem również jego żona Louise. Kurt oczywiście pomaga zupełnie prywatnie w śledztwie. Gdy Louise zostaje znaleziona martwa, coraz więcej poszlak wskazuje, ze zniknięcie małżonków von Enke ma coś wspólnego ze wspomnianą aferą szpiegowską.

Ostatni tom z Wallanderem, robi się coraz bardziej ponuro (na chwilę pojawia się Baiba Liepa i też nie jest wesoło), a na końcu Mankell nie zostawia złudzeń, że dalszego ciągu nie będzie.

Niespokojny człowiek to również jeden (ale dla odmiany nie ostatni) z odcinków szwedzkiego serialu. O ile drobne zmiany względem książki są konieczne, to nie rozumiem, dlaczego jcyągnyv Ybhvfr j ebznaf. W książce to przecież dobra kobieta była. Aha, i dlaczego Ytterberg w filmie jest kobietą? Nic to nie wnosi nowego, nic nie zmienia, to po co?

A dom Wallandera mógłby leżeć w takiej oolicy


Kilka km na zachód od Ystad. To jest ten sam Bałtyk[1], co u nas, wcale nie tak daleko. I nie ma szerokiego pasa wydm (jak widać nie potrzeba, skoro domy stoją prawie przy samym brzegu), trawa wchodzi niemal do samej wody, w niektórych miejscach bardziej przypomina jezioro (właśnie z powodu tej trawy i domków kempingowych stojących kilka metrów od brzegu) niż morze, do którego się przyzwycziliśmy.

[1] Jest jeszcze jedna różnica - słońce zachodzi po prawej stronie (patrząc na morze z plaży), nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie tak.