poniedziałek, 28 lipca 2014

York, Bridlington

York
Podobno można przejść po całym murze okalającym miasto. Ale - czy już wspominałam? - z wózkiem jest trudno i długo trwa. Jest za to piękny duży Rowntree Park, idealny na piknik, z wypasionym placem zabaw, kaczkami, kotami, alejkami, rzeczką.


Bridlington
Mniej więcej na wysokości naszego wybrzeża Bałtyku, ale że to Morze Północne, woda miała 13 stopni. Powietrze, jak na wyspiarskie warunki, gorące, ok. 26 stopni. Przestało mnie śmieszyć, że angielskie stroje kąpielowe dla dzieci wyglądają tak. Przy naprawdę mocnym wietrze, można zmarznąć. Co nie oznacza, że słońce nie grzeje - grzeje i pali bardzo podstępnie.


W obu miastach (i w Oxfordzie zresztą też) świetne rozwiązania typu Park&Ride - systemy płatności różne (bezpłatny parking lub autobus albo jedno i drugie płatne, ale naprawdę niewiele, w żadnym nie więcej niż 5 funtów za dzień[1]), ale odpada szukanie parkingów w maleńkich, tłocznych centrach.

[1] W Yorku system płatności jest jeszcze śmieszniejszy, bo bardziej opłaca się pojechać autobusem do miasta (2,7 funta) niż tylko zostawić samochód na parkingu (5 funtów). Myślę, że głębszego sensu tego stanu można szukać w znajdującej się obok parkingu galerii handlowej.

niedziela, 27 lipca 2014

Takie tam z Londynu

Znów plan minimum. Patrzymy, podziwiamy, chłoniemy, notujemy różnice u nas - u nich. Nie dajemy się przejechać - samochody nadjeżdżają z prawej.


Totalny miks kultur i narodowości. Dziewczyny w burkach (4 dziewczyny, burki czarne bez jednej ozdoby) robiące słitfocie z rąsi. Mali chłopcy z pejsami i w jarmułkach. Maluchy o urodzie dalekowschodniej rozmawiające po francusku.

Jazda metrem z wózkiem to nie jest dobry pomysł. Zazwyczaj najbliższa winda jest na sąsiedniej stacji.

W Hyde Parku oprócz ścieżki dla pieszych i ścieżki dla rowerów jest ścieżka dla koni. Grupa Anglików na trawie gra w krykieta.

Na brzegu Tamizy przy Tower kolejka ludzi, którzy płacą za to, żeby w kaloszach połazić trochę w błocie. Nie wiem, może był w tym jakiś ukryty cel (złoto w Tamizie?).


Opowiadam M. o królowej, księciu jednym i drugim, o małym księciu George'u, który właśnie kończy roczek, dopiero nauczył się chodzić (wszędzie zdjęcia), a kiedyś będzie królem. Chyba nie do końca mi wierzył, myślał chyba, że mówię o jakiejś bajce.


Kolejka DLR (stacja obok hotelu, stacja końcowa przy Tower) lepsza niż metro, bo jedzie wierzchem i wszystko widać. Obsługiwana przez motorniczego-widmo, dzięki czemu można dzieciaki posadzić na pierwszym siedzeniu i obserwować miasto przez przednią szybę.

Place zabaw bywają naprawdę pomysłowe.


,,Chicken in a basket'' w restauracji okazał się dokładnie tym, na co wskazywała nazwa - kurczakiem upieczonym w całości (choć wielkości raczej wyrośniętej przepiórki) w wiklinowym koszyku. Do tego metalowy talerzyk.


W London Eye chwilę zwątpienia miałam tylko raz, tuż przed najwyższym punktem.


sobota, 26 lipca 2014

Oxford

Urocze miasteczko, do którego trafiliśmy za namową Gosi. Dzieki niej mogliśmy zajrzeć do budynku generalnie zamkniętego dla publiczności. W takich oto salach studenci piszą egzaminy.


Już po sesji, więc pusto.

Niestety okazało się, że koledże są zamknięte dla publiczności (a ten jeden, który jest otwarty, akurat był zamknięty), w bibliotece już w bramie poprosili o ciszę (taaa, z dwulatkiem), więc tylko pokręciliśmy się po okolicy.


Czy ktoś wie, co to za kwiaty? Są wszędzie. Widziałam też wersję białą.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Lewa jego, lewa jego...

pamiętać
na autostradzie lewym, prawy jest najszybszy
lewa jego...
na rondzie w lewo, przepuszczać tych z prawej
lewa jego...
jadę jako pasażer, a zaczynam się czuć bardzo niepewnie
lewa jego, lewa jego mać [1]

[1] Cytat z Kilera

niedziela, 20 lipca 2014

Amsterdam - Londyn

Niemieckie autostrady dały nam złudzenie, że w całej Europie czas przejazdu można wyliczyć ze wzoru:
liczba kilometrów/maksymalna dozwolona prędkość + czas na przystanki.
Już w Holandii okazało się, że to nieprawda. Holenderscy kierowcy to jeden wielki koszmar (w każdym razie po dwóch dniach obcowania z nimi). Być może to ogólnie panująca w kraju tolerancja na wszystko przechodzi w zwykłe wdupiemanie wszystkich.

Przykład 1.
Wyjeżdżamy spod hotelu. Pakujemy miliony manatków, wózek, dwoje dzieci, sami wchodzimy do samochodu. W tym czasie podjeżdża pan i zatrzymuje się tak, że blokuje nam wyjazd. Nie mógł nas nie widzieć, a każdy nieco bardziej ogarnięty od dwulatka domyśliłby się, że zamierzamy właśnie wyjechać.

Przykład 2.
Autostrada. 2 pasy. Dozwolone 130km/h. Prawym pasem samochody jadą 90km/h, lewym - 110. Ani ominąć, ani przeskoczyć. I tak przez większość trasy. Uczono mnie, że lewym pasem to wypada jeździć z prękością zbliżoną do maksymalnej, a jeśli się nie da, lub nie można, to po to jest prawy. Jak widać nie tam.
Dalej - w Belgii i Francji było już normalnie.
Na prom w Calais zdążyliśmy tylko dlatego, że się opóźnił.


Sama przeprawa szybka i sprawna, tyle, by zjeść obiad, popodziwiać widoczki i wziąć kawę na wynos (mają Strabucksa na pokładzie), bo już koniec.

Doświadczyliśmy też, czym są korki na autostradzie. To, co my nazywamy korkami to tylko niewielkie opóźnienia w ruchu. Pod Londynem wystarczy niewielka przeszkoda (np. w formie zjazdu z autostrady), by od razu zakorkować 4 pasy, a duża przeszkoda (wypadek tira wyłączający z ruchu 3 z 4 pasów) zatyka autostradę wraz z przyległościami na amen.

sobota, 19 lipca 2014

Amsterdam

Papierowy przewodnik po znanym mieście z setkami atrakcji służy wyłącznie do tego, by zobaczyć, czego nie da się odwiedzić. Planów zresztą nie mieliśmy wielkich, przy dwójce dzieci, w tym jednym mocno małym, trzeba zakładać plan minimum, czyli pochodzimy, popatrzymy, może gdzieś się uda wejść. Wejśc się nie udało, dzieciom raczej muzea ze sztuką nie podchodzą, a sama nie mogłam.
Stare miasto jest śliczne, kanały, uliczki, kamieniczki, och, ach.


Z zewsząd atakują rowery - są ich miliony, i tych stojących i jadących, trzeba bardzo uważać, bo pieszy są tam chyba jednak gorszym gatunkiem.


Wypatrzyłam oczywiście 2 sklepy z tkaninami patchworkowymi, ale ceny w nich można było uznać, delikatnie mówiąc, za zaporowe - te małe paczuszki na zdjęciu kosztowały ponad 17 euro.


Ślicznie było, ale jednak nie jest to miasto do zwiedzania z dziećmi (zwłaszcza takimi jeszcze w wózkach), kawiarenki i restauracje przy kanałach są urocze, ale zawsze coś przeszkadzało - a to za ciasno, by siadły 4 osoby i wózek, a to palą wokół papierosy, a to byliśmy za blisko palarni kawy i jej słodkiego aromatu.

Teraz fragment wyłącznie dla poznaniaków.
Tak w związku z PEKą:
1. W Amsterdamie można mieć kupić kartę typu PEKA oraz bilety jednorazowe. Tych ostatnich jest niewiele typów - jednorazowe, 24-godzinne i (o ile dobrze pamiętam) 48-godzinne. Strona internetowa twierdzi, że są zniżki dla dzieci, jednak nie udało nam się kupić takich biletów ani w kiosku ani w tramwaju, sprzedawcy uparcie twierdzili, że takiej opcji nie ma. A w tramwaju siedzi specjalna osoba do sprzedawania i kontroli biletów.
2. Bilety odpikuje się przy wejściu i wyjściu. To drugie odpiknięcie jest zresztą konieczne, by otworzyć bramkę pozwalającą wyjść z tramwaju. Jak to się sprawdza w tłumie w godzinach szczytu - nie wiem.

piątek, 18 lipca 2014

Świnoujście - Amsterdam

P. się śmieje, źe ożenił się ze mną tylko dlatego, żeby za darmo spędzać urlop nad morzem. Ja wiem teraz, że był jeszcze jeden powód - doskonała baza wypadowa na północ i zachód Europy. Do Szwecji można popłynąć uprzednio zastawiwszy dziecko u babci lub tylko nocując tam przed wyjazdem. Do Niemiec lub dalej wyjechać ominąwszy całkowicie polskie drogi. Sprytne.
Podróż do Amsterdamu to oprócz niewielkiego kawałka po niemieckiej stronie i wjazdu do centrum to jazda wyłącznie autostradami. Bezpłatnymi, szerokimi, dobrze oznakowanymi, bez ograniczeń prędkości i - co, jak się później okazało, wcale nie jest oczywiste w zachodniej Europie - dobrze jeżdżącymi kierowcami. I tak przez 800 kilometrów. Nuda, panie.