Niemieckie autostrady dały nam złudzenie, że w całej Europie czas przejazdu można wyliczyć ze wzoru:
liczba kilometrów/maksymalna dozwolona prędkość + czas na przystanki.
Już w Holandii okazało się, że to nieprawda. Holenderscy kierowcy to jeden wielki koszmar (w każdym razie po dwóch dniach obcowania z nimi). Być może to ogólnie panująca w kraju tolerancja na wszystko przechodzi w zwykłe wdupiemanie wszystkich.
Przykład 1.
Wyjeżdżamy spod hotelu. Pakujemy miliony manatków, wózek, dwoje dzieci, sami wchodzimy do samochodu. W tym czasie podjeżdża pan i zatrzymuje się tak, że blokuje nam wyjazd. Nie mógł nas nie widzieć, a każdy nieco bardziej ogarnięty od dwulatka domyśliłby się, że zamierzamy właśnie wyjechać.
Przykład 2.
Autostrada. 2 pasy. Dozwolone 130km/h. Prawym pasem samochody jadą 90km/h, lewym - 110. Ani ominąć, ani przeskoczyć. I tak przez większość trasy. Uczono mnie, że lewym pasem to wypada jeździć z prękością zbliżoną do maksymalnej, a jeśli się nie da, lub nie można, to po to jest prawy. Jak widać nie tam.
Dalej - w Belgii i Francji było już normalnie.
Na prom w Calais zdążyliśmy tylko dlatego, że się opóźnił.
Sama przeprawa szybka i sprawna, tyle, by zjeść obiad, popodziwiać widoczki i wziąć kawę na wynos (mają Strabucksa na pokładzie), bo już koniec.
Doświadczyliśmy też, czym są korki na autostradzie. To, co my nazywamy korkami to tylko niewielkie opóźnienia w ruchu. Pod Londynem wystarczy niewielka przeszkoda (np. w formie zjazdu z autostrady), by od razu zakorkować 4 pasy, a duża przeszkoda (wypadek tira wyłączający z ruchu 3 z 4 pasów) zatyka autostradę wraz z przyległościami na amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz