W końcu udało nam się (po trzech czy czterech odwołanych terminach[1]) przyjąć i dać H. zoperować. I - tak, jak pisałam wcześniej - nie mogę złego słowa powiedzieć o lekarzach i pielęgniarkach. Zalatani, zajęci, bo ich za mało[2], a pacjentów dużo, ale i z dzieckiem pogadają (co wcale takie oczywiste nie jest) i z rodzicami pośmieją i wyjaśnią to samo cierpliwie po raz kolejny. Nawet noc na podłodze przeżyłam, jedna to nie problem, pewnie przy dłuższym pobycie bym narzekała bardziej. Szpital stary, ciasny, budując nie przewidzieli takiej fanaberii, jak obecność rodzica przy chorym dziecku.
Ale jedno wydarzenie wytrąciło mnie z równowagi.
Przyszła sprzątaczka, sprząta, przestawia, wyciera. zabiera się za śmietniki i w dość niewybrednych słowach poucza mnie, że PRZECIEŻ DO BIAŁYCH WORKÓW WRZUCA SIĘ BIELIZNĘ, A ŚMIECI DO NIEBIESKICH! No przecież to takie oczywiste i wszystkim wiadome. Zanim zdążyłam wybuchnąć, uciekła nie reagując na moje wołania. Nie podarowałam, poszłam do pielęgniarki, naskarżyłam, powiedziałam, że sobie nie życzę takiego traktowania, a jak chcą, żebym dobrze wrzucała śmieci, to niech mi to powiedzą przed, nie ma problemu. Pielęgniarka bardzo spokojnie się zachowała, nie broniła, spytała się kto i co dokładnie powiedział. Mam nadzieję, że sprzątaczka odpowiednio została pouczona.
Bo nie chodzi o to, że chcę być roszczeniową mamuśką, która przyszła do szpitala, jak do hotelu i chce być traktowana jak wybredny gość. Wystarczy, że będą mnie tam traktować jak człowieka. Rodzic w szpitalu i tak jest na samym dole w hierarchii. Nie ma żadnych praw, poza prawem do bycia tam. Spać może najwyżej na krzesełku, bo na podłodze nie wolno (całe szczęście, że przymykają na to oko), z kuchni skorzystać nie może, a po jedzenie nie zawsze może wyjść (bo wtedy nie będzie miał kto dziecka obserwować). Przy okazji robi przy dziecku wszystko - zabawia, karmi, przebiera, uspokaja. Czy ja naprawdę dużo oczekuję?
[1] Wymagają, by dziecko przez 2 tygodnie przed przyjęciem było zdrowe i nie brało żadnych leków. Niewykonalne w przypadku żłobkowego 2-latka.
[2] Czego skutkiem jest to, że obecność rodzica przy małym dziecku jest po prostu konieczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz