piątek, 9 grudnia 2016

Harry Dolan, Złe rzeczy się zdarzają

David Loogan jest człowiekiem z przeszłością, którą chce ukryć przed nowym otoczeniem w miasteczku, do którego właśnie się przeprowadził. Dostaje pracę jako redaktor w wydawnictwie wydającym pismo z opowiadaniami kryminalnymi. Zaprzyjaźnia się z właścicielem, z jego żoną również, a przyjaźń dodatkowo wzmacnia się, gdy zostaje poproszony o pomoc w ukryciu zwłok. I nie jest to pierwsze morderstwo w miasteczku. Jak można się domyślić, Loogan będzie jednym z głównych podejrzanych.

Jak na książkę, której akcja dzieje się wśród pracowników wydawnictwa i pisarzy, jest fatalnie zredagowana. Mam wrażenie, że jej prawdziwy redaktor wcale jej nie przeczytał, bo kwiatki są bardzo ciekawe. Choćby taki: jedna z ofiar ma na imię Sean, a detektyw - Shan. I jest scena odprawy na posterunku, w której przełożony wydaje polecenia Seanowi.

Jest też jedna scena, która nie daje mi spokoju, bo jestem pewna, że widziałam ją w jakimś filmie albo serialu, a ta książka sfilmowana nie jest. A było to tak: do głównego bohatera przychodzi znajomy, chwilę rozmawiają, po czym GB idzie na górę do sypialni po swoje rzeczy, bo gdzieś mają razem jechać. Idzie do łazienki, myje twarz i myśli, że w momencie pochylenia nad umywalką jest zupełnie bezbronny i ktoś może go od tyłu zaatakować (ważne 1). Schodzi na dół i widzi, że znajomy siedzi nieżywy w fotelu (ważne 2).
I ja to już widziałam! Tylko gdzie? Mentalista? 24h? Dexter? Chyba te okolice. Nie sądzę, żeby niezależnie od siebie kilka osób wpadło na identyczny pomysł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz