środa, 31 sierpnia 2016

Terry Hayes, Pielgrzym

Pielgrzym to najlepszy żyjący agent CIA, który bierze udział tylko w najważniejszych akcjach, a szczegóły omawia bezpośrednio z prezydentem. Taki drugi, a może nawet lepszy Jack Bauer.
Saracen to syn saudyjskiego urzędnika, publicznie ściętego na oczach nastoletniego wówczas chłopaka. Ten postanawia zemścić się za to na zachodnim świecie, przystaje do radykalnych grup muzułmańskich, walczy jako mudżahedin w Afganistanie (strącając 2 albo nawet 3 rosyjskie helikoptery), a potem - uwaga, uwaga, zaraz to rozwinę - studiuje medycynę, żeby wiedzę tam zdobytą wykorzystać przeciwko USA.
Oczywiście Pielgrzym zostaje wysłany do złapania Saracena, tropy wiodą do Turcji, a ponieważ agent nie może tak ostentacyjnie występować w swojej roli, podszywa się pod agenta FBI badającego tragiczną śmierć pewnego Amerykanina. Współpracuje przy tym śledztwie z turecką policjantką Leilą Cumali, która na końcu okazuje się fvbfgeą Fnenpran.
I to nie jest tak, że książka jest zła, bo fabuła jest nieprawdopodobna, przy tego typu lekturze nieprawdopodobieństwo tylko wzmaga ciekawość. Choć muszę przyznać, że tu autor mocno pojechał. Ksiązka jest po prostu za długa, za bardzo przegadana (jest pisana w pierwszej osobie przez Pielgrzyma), bardzo, ale to bardzo spowalniając akcję. Do tego nie rozumiem podziału na rozdziały (każdy zaczyna się od nowej strony), czasami w trakcie akcji. Przez to z książki robi się niewygodna do trzymania cegła, żałowałam, że nie kupiłam e-booka.
Poza tym (nie rotuję, kto nie chce, niech nie czyta):
1. Saracen studiuje medycynę, bo chce stworzyć wirus ospy prawdziwej, odporny na szczepionki. Ospa prawdziwa istnieje już tylko w laboratoriach, pilnie strzeżona, poza tym po wydostaniu się jej na wolność dałoby się opanować epidemię szczepionkami. Saracen studiuje medycynę, żeby nauczyć się, jak zmodyfikować wirusa, by szczepionki były nieskuteczne. Taaak... Ja bym tak wybrała raczej biotechnologię, bo przyszli medycy uczą się, jak zabijać wirusy, a nie jak je tworzyć. Czy jest na sali lekarz i może to potwierdzić?
Miałam zresztą sporo do czynienia z naukowcami biologami i biotechnologami, którzy robili różne sztuczki na DNA i RNA różnych żywych i nie żywych stworzeń (wirusa nie zawsze zalicza się do istot żywych), badali je pod różnym kątem, zaglądali w geny, nukleodyty, odkodowywali kodony, szukali miejsca inicjacji replikacji drożdży i masę innych rzeczy. I żaden z nich nie miał nic wspólnego z wykształcenia z medycyną.
Ale to nie koniec.
Gdy już skończył tę medycynę, kupił sobie wyposażenie laboratorium i tego wirusa zsyntetyzował. I ja nawet wierzę, że to jest możliwe. Ale nie przez jedną osobę, w kilka miesięcy, gdzieś na zadupiu na Środkowym Wschodzie, bez kontaktu z nikim ze środowiska naukowego. Cały sprzęt i odczynniki kupił w Internecie (no dobra, może się i da), wiedzę również tam nabył. Taaak... Byłam kiedyś w Instytucie Maxa Plancka w Berlinie, właśnie w dziale (głupie 6 pięter i przynajmniej kilkadziesiąt pracujących naukowo osób), który takimi rzeczami się zajmuje, poznałam sporo osób grzebiących w DNA i nie ma siły, nie uwierzę, że jedna osoba jest w stanie ogarnąć wszystkie aspekty tej pracy, i koncepcję, i wiedzę, i doświadczenie, i obsługę laboratorium.

Mało? To:
2. Amerykanin, którego śmierć bada Pielgrzym zginął spadając z balkonu domu zbudowanego na klifie. Wiele wskazuje na samobójstwo lub wypadek. Ale... Śmierć nastąpiła w trakcie pokazu fajerwerków, ofiara obserwowała je ze swojego domu ze sporej odległości. I ten Pielgrzym odkrył, że w pokoju, w którym przebywała ofiara jest duże lustro, które jest przecież pokryte warstwą światłoczułą, a że fajerwerki błyskały światłem (to co, że z kilku kilometrów), to na lustrze musiało się zrobić zdjęcie będących tam wtedy osób. Serio. I się zrobiło. I tak odkrył, że były tam 2 osoby.

Przy tym nawet ciągłe nazywanie dziecka Cumali ,,małym faciem'' już nie denerwowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz