W Białymstoku ginie dziewczynka. Być może ma znaczenie to, że jest pół Romką. W jej odnalezieniu mają pomóc dwaj psychologowie-profilerzy kryminalni Hubert Meyer i Lena Pawłowska. Coś ich nawet kiedyś łączyło, teraz kilka razy też, ale raczej tworzą parę wybuchową. Nie jest to może kluczowe dla sprawy, ale ubarwia opowieść. Meyer w zasadzie odsunął się od tego typu pracy po poprzedniej, bolesnej wpadce, ale zgadza się zaangażować na prośbę kolegi. Profilerzy zauważają szybko, że sprawa dziewczynki wiąże się z dwiema tragicznymi śmierciami - chłopca (flan sybelfgxv) i młodej kobiety - sprzed kilku laty. Śledztwo toczy się mozolnie, z przeszkodami (bo ciężko za okoliczność pomagającą uznać choćby to, gdy Meyer dowiaduje się, że został zatrudniony po to tylko, by się spektakularnie skompromitować, a Lena - by go śledzić i kontrolować), wątki i podejrzani się mnożą, sprawy komplikują. Tytułowa florystka raz bywa ofiarą, raz podejrzaną.
Podobało mi się, że żaden z bohaterów nie jest jednoznaczne zły, ani jednoznacznie dobry. Bałam się, że Lena będzie taką superkobietą twardzielem, jakich ostatnio dużo w kryminałach. Ale i ona ma swoje słabości, których nie ukrywa, a tworzą z niej prawdziwego człowieka.
Bardzo taktownie przedstawiony jest wątek romski, nawet w tle nie widać żadnych waśni między nimi a Polakami. Ot, po prostu są, mniejszość jak każda inna. Jeden z wysoko postawionych policjantów przyznaje się nawet, że jest spokrewniony z zaginioną dziewczynką.
Jednego mi brakowało - choćby akapitu raportu profilerów. Poznajemy tylko ich rozterki i dyskusje, a potem gotowe wnioski, z których korzysta policja i prokurator. Pewnie takie rzeczy są nudne, ale na potrzeby książki dałoby się pewnie coś wykroić. A widać, że autorka zrobiła kawał porządnej, riserczerskiej roboty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz