środa, 4 lutego 2015

O szpitalu dziecięcym na K.

Ja naprawdę nie wiem, jakim cudem ten system ma się uzdrowić, jak mają zniknąć kolejki, jeśli tam głęboko, w samym szpitalu siedzą zaszłości z lat wielu.
Minister może nawet na głowie stanąć, by likwidować kolejki i ogólny chaos, ale chyba nie da rady jeśli:
- zapisy na planowe zabiegi oczywiście są notowane do komputera, ale oprócz tego muszą być w Bardzo Ważnym Notesie pani Zosi (imię przypadkowe) i nikt inny tego nie może zrobić, dopóki pani Zosia do swojego kajeciku nie zajrzy i terminu nie zaakceptuje;
- tabliczka ,,izba przyjęć zabiegi planowe'' znajduje się tylko i wyłącznie na piętrze trzecim. Nie wiem, czy ktokolwiek trafił tam od razu za pierwszym razem, pytając mniej niż 3 osób lub odwiedzając wszystkie oddziały po drodze;
- przejęcie na zabieg zaplanowany, zarezerwowany miesiąc wcześniej trwało 3 godziny. Tabun rodziców z dziećmi czeka w korytarzu (tym na trzecim piętrze), szczęśliwcy są już przynajmniej wpisani do systemu (przez dość zestresowaną panią Marysię (imię przypadkowe), która każdemu próbuje tłumaczyć, że ten chaos to - słusznie zresztą - nie jej wina), reszta czeka, aż przyjdzie odpowiedni lekarz, zbada dziecko i odeśle na oddział. Przypominam - zabiegi planowe, można z dużym wyprzedzeniem ustalić ile dzieci o której godzinie przyjdzie na jakie zabiegi, a tymczasem lekarze robią na innych piętrach masę innej roboty i gdy który znajdzie minutę wolną, to wskakuje na izbę przyjęć. I nikt nie wie, o której godzinie który lekarz to zrobi.
Ale o personelu złego słowa nie mogę.
I tylko można narzekać na zły los, że H. dostał gorączki już po tym całym cyrku. Noc spędziliśmy tylko po to, by się upewnić, że zabieg[1] przenosimy na za miesiąc. I cała procedura od początku...

[1] Nic wielkiego, dorosły dostałby znieczulenie miejscowe, ale jest pewien problem w przekonaniu dwulatka, by trzymał rękę przez 15 minut nieruchomo, dlatego znieczulamy ogólnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz