Ponieważ nie mogłam się zdecydować, na którym blogu umieścić tę recenzję, jest w kawałkach na obu.
Weronika Peterson wraca do Polski ze Szwecji po nieudanym małżeństwie. Dziedziczy po dziadku kamieniczkę, w której zamieszkuje oraz otwiera sklepik dla kreatywnych (i nie chce, by nazywano go pasmanterią): szyjących, haftujących, dekupażujących, dziergających, malujących. Postanawia nie wchodzić w nowe, poważne związki zanim nie skończy szyć kołderki Dear Jane. Plany te - nieangażowania się - jak można się spodziewać, nie udają się, gdy poznaje Edka, prowadzacego po sąsiedzku włoską restaurację. Założenie i prowadzenie sklepu wiąże się oczywiście z pewnymi trudnościami (wielki plus dla autorki za nielukrowanie rzeczywistości), ZUS, podatki, formalności, cło i inne przyziemne przyjemności, z którymi borykają się przedsiębiorcy, a i droga do związku z Edkiem też ma oczywiście obowiązkowe wyboje.
Twórcy dzieł fabularnych, ale specjalistycznych mają zazwyczaj problem z pokazaniem widzowi-laikowi pracy owych specjalistów. Lekarze ze zdziwieniem oglądają Doktora House'a, kryminalistycy - CSI'e, ja osobiście rechotałam na Wzorze.
Teraz fragment na drugim blogu.
Jak na komedię romantyczną (gdyby to był film, to pewnie by został tak zaklasyfikowany) przystało, jest też kilka scen trochę nierealnych (jarmark choćby), ale wybaczam w kontekście tego, co wyżej.
Aha, ja bym tylko inaczej nazwała głównych bohaterów - Edzio i Wercia za bardzo świdrowały mi w uszach :).
I jest kot. I czekam na kolejne tomy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz