piątek, 26 grudnia 2014
sobota, 15 listopada 2014
Druga młodość misia
Miś Michał ma już swoje lata, tylko kilka mniej niż ja. Wiele przeszedł, mocno wyłysiał, przeszedł niejedną operację ratującą jego biedne misiowe życie. Wydawałoby się, że teraz to już tylko pozostaje mu spokojnie siedzieć w kąciku, pozwalając na zabawę tym nowszym, ładniejszym, bardziej milutkim w dotyku. O, niedoczekanie jego.
Etykiety:
dzieci
niedziela, 26 października 2014
O dżenderze
Trochę w temacie. M. dostał na urodziny mikroskop i lunetę (matka już się cieszy :) ). Na opakowaniu napisy w wielu językach, w każdym albo pojawia się ,,junior'' albo ,,para nino'' albo coś o lunetach i mikroskopach, na zdjęciach na pudełku chłopcy i dziewczynki. Na polskiej nalepce, że jest to zabawka... dla chłopców. Apage, ochydny dżenderze, nie będą polskie dziewczynki w naukę się bawić, do garów, fryzjera i sprzątania się tylko nadają.
Etykiety:
dzieci
wtorek, 21 października 2014
O osie
Podobno jest taka fobia, że sprawdza się dokładnie buty, czy przypadkiem nie ma w nich pająków. Od dziś dokładam kolejną: sprawdzanie skarpetek, czy nie w nich os.
Październik, druga połowa. Skarpetka wyprana, wysuszona, leży w szufladzie. A w środku osa. Happy endu też jakby nie ma, bo ugryzła M.
Październik, druga połowa. Skarpetka wyprana, wysuszona, leży w szufladzie. A w środku osa. Happy endu też jakby nie ma, bo ugryzła M.
Etykiety:
dzieci
poniedziałek, 20 października 2014
O najlepszości
Taki kwiatek z dzisiaj:
dzień dobry. ja prosiłabym o przesłanie wniosku na STYPENDIUM REKTORA DLA NAJLEPSZYCH STUDENTÓW, ponieważ nie mogę znaleźć
Nic nie zmieniłam, cytat w całości.
dzień dobry. ja prosiłabym o przesłanie wniosku na STYPENDIUM REKTORA DLA NAJLEPSZYCH STUDENTÓW, ponieważ nie mogę znaleźć
Nic nie zmieniłam, cytat w całości.
Etykiety:
reszta
wtorek, 14 października 2014
poniedziałek, 13 października 2014
Po wizycie w dziale zabawek w Tesco
Zabawki dla chłopców są czerwone, zielone, niebieskie, szare, czarne, brązowe, białe, żółte. Czasami fioletowe.
Zabawki dla dziewczynek są różowe. Czasami fioletowe.
Chłopcy mogą kleić, składać, układać, konstruować, organizować wyścigi, pościgi, bitwy, rozwiązywać zagadki logiczne.
Dziewczynki mogą robić makijaż, czesać, przebierać, ozdabiać brokatem i koralikami.
Lego dla chłopców to pojazdy, budowle, promy kosmiczne, poziom skomplikowania wymagający udziału dorosłych.
Lego dla dziewczynek to zakład fryzjerski.
Zabawki dla dziewczynek są różowe. Czasami fioletowe.
Chłopcy mogą kleić, składać, układać, konstruować, organizować wyścigi, pościgi, bitwy, rozwiązywać zagadki logiczne.
Dziewczynki mogą robić makijaż, czesać, przebierać, ozdabiać brokatem i koralikami.
Lego dla chłopców to pojazdy, budowle, promy kosmiczne, poziom skomplikowania wymagający udziału dorosłych.
Lego dla dziewczynek to zakład fryzjerski.
Etykiety:
reszta
sobota, 11 października 2014
niedziela, 5 października 2014
Rozmówka na dziś
M. przynosi mały, wiklinowy koszyczek.
- Mama, mogę trochę płatków? (takich do mleka - przypisek mój)
- A po co ci?
- Chcę grać w siatkówkę.
- Mama, mogę trochę płatków? (takich do mleka - przypisek mój)
- A po co ci?
- Chcę grać w siatkówkę.
Etykiety:
dzieci
piątek, 26 września 2014
O nowej definicji dnia i nocy
Na próbce kremu na noc całkiem dobrej firmy sposób użycia mówi, by aplikować go (ten krem) codziennie rano.
Etykiety:
reszta
środa, 17 września 2014
O tym, jak przestraszyć siebie i rodziców
Wieczór, ciemno, H. leży już spokojnie w łóżeczku, ale jeszcze nie śpi. Po chwili woła mnie, nie krzycząc, po prostu spokojnie woła. Wchodzę do pokoju, H. pokazuje rączką na coś za drzwiami (wchodząc do pokoju nie widzę tego) i mówi:
- Mama, tu pan. (czasowników jeszcze nie używa)
Na chwilę zamarłam, ale okazało się, że to tylko koszula taty.
Przypomniało mi to sytuację sprzed kilku lat, gdy M. był w podobnym wieku, może nieco straszy, bo lepiej mówił. P. akurat nie było w nocy w domu, więc mały spał ze mną w łóżku (nawet nie wyobrażacie sobie, jakie to wydarzenie dla małego synka mamusi, trzeba się tym potem w całym przedszkolu pochwalić). W każdym razie noc, cisza, spokój, śpimy. Nagle M. zrywa się, obudzony, oczy szeroko otwarte:
- Mama, co to za pan?
- Mama, tu pan. (czasowników jeszcze nie używa)
Na chwilę zamarłam, ale okazało się, że to tylko koszula taty.
Przypomniało mi to sytuację sprzed kilku lat, gdy M. był w podobnym wieku, może nieco straszy, bo lepiej mówił. P. akurat nie było w nocy w domu, więc mały spał ze mną w łóżku (nawet nie wyobrażacie sobie, jakie to wydarzenie dla małego synka mamusi, trzeba się tym potem w całym przedszkolu pochwalić). W każdym razie noc, cisza, spokój, śpimy. Nagle M. zrywa się, obudzony, oczy szeroko otwarte:
- Mama, co to za pan?
Etykiety:
dzieci
poniedziałek, 15 września 2014
O tym, że nie wolno lekceważyć
H. pokasływał trochę w nocy, trochę ciężko oddychał, ale bez przesady, bywało gorzej. Gorączki nie miał. Postanowiłam go jednak w piątek zostawić w domu, żeby razem z sobotą i niedzielą wydobrzał. Jednak, żeby cennego dnia urlopu nie tracić, poszłam do lekarza z prośbą o wypisanie choć tego jednego dnia opieki. Osłuchać oczywiście też nie zaszkodzi. Pani doktor osłuchała, orzekła, że oskrzela na pewno, pędem wysłała na rtg klatki, po którym okazało się, że płuca - oba - też. A przecież on prawie nie kaszle. I gorączki nie ma.
No i do końca września siedzimy w domu.
A wujek Gugiel twierdzi, że takie atypowe zapalenia płuc bywają odporne na antybiotyki.
No i do końca września siedzimy w domu.
A wujek Gugiel twierdzi, że takie atypowe zapalenia płuc bywają odporne na antybiotyki.
Etykiety:
dzieci
sobota, 6 września 2014
Helen Fielding, Bridget Jones. Szalejąc za facetem (w trakcie)
Czy nikt w wydawnictwie nie czytał tej książki przed drukiem? Na jednej stronie Bridget wspomina, że Bill lubi trudne puzzle i mógł je z Markiem godzinami układać, a na kolejnej dowiadujemy się, że Mark zginął, gdy Bill miał dwa lata.
Etykiety:
książki
wtorek, 19 sierpnia 2014
O bieganiu
Przecież ja nawet nigdy nie lubiłam. Bo to nudne, monotonne, nic się nie dzieje w trakcie. I szybko się męczę. Taki aerobik jest o wiele przyjemniejszy, więcej mięśni rozwija, jest czas na złapanie oddechu.
I proszę bardzo, wpadłam. Biegam głównie z koleżanką, a założenie jest proste: biegniemy powoli, by móc spokojnie rozmawiać, nie liczymy czasu ani odległości (tylko orientacyjnie wiem, którą trasą jest prawie 3km, a którą trochę ponad 4), nie walczymy za sobą, nie ścigamy się, biegniemy, by się zmęczyć, ale nie wykończyć. Gdy zaczyna być za ciężko - idziemy. I to działa.
I proszę bardzo, wpadłam. Biegam głównie z koleżanką, a założenie jest proste: biegniemy powoli, by móc spokojnie rozmawiać, nie liczymy czasu ani odległości (tylko orientacyjnie wiem, którą trasą jest prawie 3km, a którą trochę ponad 4), nie walczymy za sobą, nie ścigamy się, biegniemy, by się zmęczyć, ale nie wykończyć. Gdy zaczyna być za ciężko - idziemy. I to działa.
Etykiety:
reszta
poniedziałek, 28 lipca 2014
York, Bridlington
York
Podobno można przejść po całym murze okalającym miasto. Ale - czy już wspominałam? - z wózkiem jest trudno i długo trwa. Jest za to piękny duży Rowntree Park, idealny na piknik, z wypasionym placem zabaw, kaczkami, kotami, alejkami, rzeczką.
Bridlington
Mniej więcej na wysokości naszego wybrzeża Bałtyku, ale że to Morze Północne, woda miała 13 stopni. Powietrze, jak na wyspiarskie warunki, gorące, ok. 26 stopni. Przestało mnie śmieszyć, że angielskie stroje kąpielowe dla dzieci wyglądają tak. Przy naprawdę mocnym wietrze, można zmarznąć. Co nie oznacza, że słońce nie grzeje - grzeje i pali bardzo podstępnie.
W obu miastach (i w Oxfordzie zresztą też) świetne rozwiązania typu Park&Ride - systemy płatności różne (bezpłatny parking lub autobus albo jedno i drugie płatne, ale naprawdę niewiele, w żadnym nie więcej niż 5 funtów za dzień[1]), ale odpada szukanie parkingów w maleńkich, tłocznych centrach.
[1] W Yorku system płatności jest jeszcze śmieszniejszy, bo bardziej opłaca się pojechać autobusem do miasta (2,7 funta) niż tylko zostawić samochód na parkingu (5 funtów). Myślę, że głębszego sensu tego stanu można szukać w znajdującej się obok parkingu galerii handlowej.
Podobno można przejść po całym murze okalającym miasto. Ale - czy już wspominałam? - z wózkiem jest trudno i długo trwa. Jest za to piękny duży Rowntree Park, idealny na piknik, z wypasionym placem zabaw, kaczkami, kotami, alejkami, rzeczką.
Bridlington
Mniej więcej na wysokości naszego wybrzeża Bałtyku, ale że to Morze Północne, woda miała 13 stopni. Powietrze, jak na wyspiarskie warunki, gorące, ok. 26 stopni. Przestało mnie śmieszyć, że angielskie stroje kąpielowe dla dzieci wyglądają tak. Przy naprawdę mocnym wietrze, można zmarznąć. Co nie oznacza, że słońce nie grzeje - grzeje i pali bardzo podstępnie.
W obu miastach (i w Oxfordzie zresztą też) świetne rozwiązania typu Park&Ride - systemy płatności różne (bezpłatny parking lub autobus albo jedno i drugie płatne, ale naprawdę niewiele, w żadnym nie więcej niż 5 funtów za dzień[1]), ale odpada szukanie parkingów w maleńkich, tłocznych centrach.
[1] W Yorku system płatności jest jeszcze śmieszniejszy, bo bardziej opłaca się pojechać autobusem do miasta (2,7 funta) niż tylko zostawić samochód na parkingu (5 funtów). Myślę, że głębszego sensu tego stanu można szukać w znajdującej się obok parkingu galerii handlowej.
Etykiety:
reszta
niedziela, 27 lipca 2014
Takie tam z Londynu
Znów plan minimum. Patrzymy, podziwiamy, chłoniemy, notujemy różnice u nas - u nich. Nie dajemy się przejechać - samochody nadjeżdżają z prawej.
Totalny miks kultur i narodowości. Dziewczyny w burkach (4 dziewczyny, burki czarne bez jednej ozdoby) robiące słitfocie z rąsi. Mali chłopcy z pejsami i w jarmułkach. Maluchy o urodzie dalekowschodniej rozmawiające po francusku.
Jazda metrem z wózkiem to nie jest dobry pomysł. Zazwyczaj najbliższa winda jest na sąsiedniej stacji.
W Hyde Parku oprócz ścieżki dla pieszych i ścieżki dla rowerów jest ścieżka dla koni. Grupa Anglików na trawie gra w krykieta.
Na brzegu Tamizy przy Tower kolejka ludzi, którzy płacą za to, żeby w kaloszach połazić trochę w błocie. Nie wiem, może był w tym jakiś ukryty cel (złoto w Tamizie?).
Opowiadam M. o królowej, księciu jednym i drugim, o małym księciu George'u, który właśnie kończy roczek, dopiero nauczył się chodzić (wszędzie zdjęcia), a kiedyś będzie królem. Chyba nie do końca mi wierzył, myślał chyba, że mówię o jakiejś bajce.
Kolejka DLR (stacja obok hotelu, stacja końcowa przy Tower) lepsza niż metro, bo jedzie wierzchem i wszystko widać. Obsługiwana przez motorniczego-widmo, dzięki czemu można dzieciaki posadzić na pierwszym siedzeniu i obserwować miasto przez przednią szybę.
Place zabaw bywają naprawdę pomysłowe.
,,Chicken in a basket'' w restauracji okazał się dokładnie tym, na co wskazywała nazwa - kurczakiem upieczonym w całości (choć wielkości raczej wyrośniętej przepiórki) w wiklinowym koszyku. Do tego metalowy talerzyk.
W London Eye chwilę zwątpienia miałam tylko raz, tuż przed najwyższym punktem.
Totalny miks kultur i narodowości. Dziewczyny w burkach (4 dziewczyny, burki czarne bez jednej ozdoby) robiące słitfocie z rąsi. Mali chłopcy z pejsami i w jarmułkach. Maluchy o urodzie dalekowschodniej rozmawiające po francusku.
Jazda metrem z wózkiem to nie jest dobry pomysł. Zazwyczaj najbliższa winda jest na sąsiedniej stacji.
W Hyde Parku oprócz ścieżki dla pieszych i ścieżki dla rowerów jest ścieżka dla koni. Grupa Anglików na trawie gra w krykieta.
Na brzegu Tamizy przy Tower kolejka ludzi, którzy płacą za to, żeby w kaloszach połazić trochę w błocie. Nie wiem, może był w tym jakiś ukryty cel (złoto w Tamizie?).
Opowiadam M. o królowej, księciu jednym i drugim, o małym księciu George'u, który właśnie kończy roczek, dopiero nauczył się chodzić (wszędzie zdjęcia), a kiedyś będzie królem. Chyba nie do końca mi wierzył, myślał chyba, że mówię o jakiejś bajce.
Kolejka DLR (stacja obok hotelu, stacja końcowa przy Tower) lepsza niż metro, bo jedzie wierzchem i wszystko widać. Obsługiwana przez motorniczego-widmo, dzięki czemu można dzieciaki posadzić na pierwszym siedzeniu i obserwować miasto przez przednią szybę.
Place zabaw bywają naprawdę pomysłowe.
,,Chicken in a basket'' w restauracji okazał się dokładnie tym, na co wskazywała nazwa - kurczakiem upieczonym w całości (choć wielkości raczej wyrośniętej przepiórki) w wiklinowym koszyku. Do tego metalowy talerzyk.
W London Eye chwilę zwątpienia miałam tylko raz, tuż przed najwyższym punktem.
Etykiety:
reszta
sobota, 26 lipca 2014
Oxford
Urocze miasteczko, do którego trafiliśmy za namową Gosi. Dzieki niej mogliśmy zajrzeć do budynku generalnie zamkniętego dla publiczności. W takich oto salach studenci piszą egzaminy.
Już po sesji, więc pusto.
Niestety okazało się, że koledże są zamknięte dla publiczności (a ten jeden, który jest otwarty, akurat był zamknięty), w bibliotece już w bramie poprosili o ciszę (taaa, z dwulatkiem), więc tylko pokręciliśmy się po okolicy.
Czy ktoś wie, co to za kwiaty? Są wszędzie. Widziałam też wersję białą.
Już po sesji, więc pusto.
Niestety okazało się, że koledże są zamknięte dla publiczności (a ten jeden, który jest otwarty, akurat był zamknięty), w bibliotece już w bramie poprosili o ciszę (taaa, z dwulatkiem), więc tylko pokręciliśmy się po okolicy.
Czy ktoś wie, co to za kwiaty? Są wszędzie. Widziałam też wersję białą.
Etykiety:
reszta
poniedziałek, 21 lipca 2014
Lewa jego, lewa jego...
pamiętać
na autostradzie lewym, prawy jest najszybszy
lewa jego...
na rondzie w lewo, przepuszczać tych z prawej
lewa jego...
jadę jako pasażer, a zaczynam się czuć bardzo niepewnie
lewa jego, lewa jego mać [1]
[1] Cytat z Kilera
na autostradzie lewym, prawy jest najszybszy
lewa jego...
na rondzie w lewo, przepuszczać tych z prawej
lewa jego...
jadę jako pasażer, a zaczynam się czuć bardzo niepewnie
lewa jego, lewa jego mać [1]
[1] Cytat z Kilera
niedziela, 20 lipca 2014
Amsterdam - Londyn
Niemieckie autostrady dały nam złudzenie, że w całej Europie czas przejazdu można wyliczyć ze wzoru:
liczba kilometrów/maksymalna dozwolona prędkość + czas na przystanki.
Już w Holandii okazało się, że to nieprawda. Holenderscy kierowcy to jeden wielki koszmar (w każdym razie po dwóch dniach obcowania z nimi). Być może to ogólnie panująca w kraju tolerancja na wszystko przechodzi w zwykłe wdupiemanie wszystkich.
Przykład 1.
Wyjeżdżamy spod hotelu. Pakujemy miliony manatków, wózek, dwoje dzieci, sami wchodzimy do samochodu. W tym czasie podjeżdża pan i zatrzymuje się tak, że blokuje nam wyjazd. Nie mógł nas nie widzieć, a każdy nieco bardziej ogarnięty od dwulatka domyśliłby się, że zamierzamy właśnie wyjechać.
Przykład 2.
Autostrada. 2 pasy. Dozwolone 130km/h. Prawym pasem samochody jadą 90km/h, lewym - 110. Ani ominąć, ani przeskoczyć. I tak przez większość trasy. Uczono mnie, że lewym pasem to wypada jeździć z prękością zbliżoną do maksymalnej, a jeśli się nie da, lub nie można, to po to jest prawy. Jak widać nie tam.
Dalej - w Belgii i Francji było już normalnie.
Na prom w Calais zdążyliśmy tylko dlatego, że się opóźnił.
Sama przeprawa szybka i sprawna, tyle, by zjeść obiad, popodziwiać widoczki i wziąć kawę na wynos (mają Strabucksa na pokładzie), bo już koniec.
Doświadczyliśmy też, czym są korki na autostradzie. To, co my nazywamy korkami to tylko niewielkie opóźnienia w ruchu. Pod Londynem wystarczy niewielka przeszkoda (np. w formie zjazdu z autostrady), by od razu zakorkować 4 pasy, a duża przeszkoda (wypadek tira wyłączający z ruchu 3 z 4 pasów) zatyka autostradę wraz z przyległościami na amen.
liczba kilometrów/maksymalna dozwolona prędkość + czas na przystanki.
Już w Holandii okazało się, że to nieprawda. Holenderscy kierowcy to jeden wielki koszmar (w każdym razie po dwóch dniach obcowania z nimi). Być może to ogólnie panująca w kraju tolerancja na wszystko przechodzi w zwykłe wdupiemanie wszystkich.
Przykład 1.
Wyjeżdżamy spod hotelu. Pakujemy miliony manatków, wózek, dwoje dzieci, sami wchodzimy do samochodu. W tym czasie podjeżdża pan i zatrzymuje się tak, że blokuje nam wyjazd. Nie mógł nas nie widzieć, a każdy nieco bardziej ogarnięty od dwulatka domyśliłby się, że zamierzamy właśnie wyjechać.
Przykład 2.
Autostrada. 2 pasy. Dozwolone 130km/h. Prawym pasem samochody jadą 90km/h, lewym - 110. Ani ominąć, ani przeskoczyć. I tak przez większość trasy. Uczono mnie, że lewym pasem to wypada jeździć z prękością zbliżoną do maksymalnej, a jeśli się nie da, lub nie można, to po to jest prawy. Jak widać nie tam.
Dalej - w Belgii i Francji było już normalnie.
Na prom w Calais zdążyliśmy tylko dlatego, że się opóźnił.
Sama przeprawa szybka i sprawna, tyle, by zjeść obiad, popodziwiać widoczki i wziąć kawę na wynos (mają Strabucksa na pokładzie), bo już koniec.
Doświadczyliśmy też, czym są korki na autostradzie. To, co my nazywamy korkami to tylko niewielkie opóźnienia w ruchu. Pod Londynem wystarczy niewielka przeszkoda (np. w formie zjazdu z autostrady), by od razu zakorkować 4 pasy, a duża przeszkoda (wypadek tira wyłączający z ruchu 3 z 4 pasów) zatyka autostradę wraz z przyległościami na amen.
Etykiety:
reszta
sobota, 19 lipca 2014
Amsterdam
Papierowy przewodnik po znanym mieście z setkami atrakcji służy wyłącznie do tego, by zobaczyć, czego nie da się odwiedzić. Planów zresztą nie mieliśmy wielkich, przy dwójce dzieci, w tym jednym mocno małym, trzeba zakładać plan minimum, czyli pochodzimy, popatrzymy, może gdzieś się uda wejść. Wejśc się nie udało, dzieciom raczej muzea ze sztuką nie podchodzą, a sama nie mogłam.
Stare miasto jest śliczne, kanały, uliczki, kamieniczki, och, ach.
Z zewsząd atakują rowery - są ich miliony, i tych stojących i jadących, trzeba bardzo uważać, bo pieszy są tam chyba jednak gorszym gatunkiem.
Wypatrzyłam oczywiście 2 sklepy z tkaninami patchworkowymi, ale ceny w nich można było uznać, delikatnie mówiąc, za zaporowe - te małe paczuszki na zdjęciu kosztowały ponad 17 euro.
Ślicznie było, ale jednak nie jest to miasto do zwiedzania z dziećmi (zwłaszcza takimi jeszcze w wózkach), kawiarenki i restauracje przy kanałach są urocze, ale zawsze coś przeszkadzało - a to za ciasno, by siadły 4 osoby i wózek, a to palą wokół papierosy, a to byliśmy za blisko palarni kawy i jej słodkiego aromatu.
Teraz fragment wyłącznie dla poznaniaków.
Tak w związku z PEKą:
1. W Amsterdamie można mieć kupić kartę typu PEKA oraz bilety jednorazowe. Tych ostatnich jest niewiele typów - jednorazowe, 24-godzinne i (o ile dobrze pamiętam) 48-godzinne. Strona internetowa twierdzi, że są zniżki dla dzieci, jednak nie udało nam się kupić takich biletów ani w kiosku ani w tramwaju, sprzedawcy uparcie twierdzili, że takiej opcji nie ma. A w tramwaju siedzi specjalna osoba do sprzedawania i kontroli biletów.
2. Bilety odpikuje się przy wejściu i wyjściu. To drugie odpiknięcie jest zresztą konieczne, by otworzyć bramkę pozwalającą wyjść z tramwaju. Jak to się sprawdza w tłumie w godzinach szczytu - nie wiem.
Stare miasto jest śliczne, kanały, uliczki, kamieniczki, och, ach.
Z zewsząd atakują rowery - są ich miliony, i tych stojących i jadących, trzeba bardzo uważać, bo pieszy są tam chyba jednak gorszym gatunkiem.
Wypatrzyłam oczywiście 2 sklepy z tkaninami patchworkowymi, ale ceny w nich można było uznać, delikatnie mówiąc, za zaporowe - te małe paczuszki na zdjęciu kosztowały ponad 17 euro.
Ślicznie było, ale jednak nie jest to miasto do zwiedzania z dziećmi (zwłaszcza takimi jeszcze w wózkach), kawiarenki i restauracje przy kanałach są urocze, ale zawsze coś przeszkadzało - a to za ciasno, by siadły 4 osoby i wózek, a to palą wokół papierosy, a to byliśmy za blisko palarni kawy i jej słodkiego aromatu.
Teraz fragment wyłącznie dla poznaniaków.
Tak w związku z PEKą:
1. W Amsterdamie można mieć kupić kartę typu PEKA oraz bilety jednorazowe. Tych ostatnich jest niewiele typów - jednorazowe, 24-godzinne i (o ile dobrze pamiętam) 48-godzinne. Strona internetowa twierdzi, że są zniżki dla dzieci, jednak nie udało nam się kupić takich biletów ani w kiosku ani w tramwaju, sprzedawcy uparcie twierdzili, że takiej opcji nie ma. A w tramwaju siedzi specjalna osoba do sprzedawania i kontroli biletów.
2. Bilety odpikuje się przy wejściu i wyjściu. To drugie odpiknięcie jest zresztą konieczne, by otworzyć bramkę pozwalającą wyjść z tramwaju. Jak to się sprawdza w tłumie w godzinach szczytu - nie wiem.
Etykiety:
reszta
piątek, 18 lipca 2014
Świnoujście - Amsterdam
P. się śmieje, źe ożenił się ze mną tylko dlatego, żeby za darmo spędzać urlop nad morzem. Ja wiem teraz, że był jeszcze jeden powód - doskonała baza wypadowa na północ i zachód Europy. Do Szwecji można popłynąć uprzednio zastawiwszy dziecko u babci lub tylko nocując tam przed wyjazdem. Do Niemiec lub dalej wyjechać ominąwszy całkowicie polskie drogi. Sprytne.
Podróż do Amsterdamu to oprócz niewielkiego kawałka po niemieckiej stronie i wjazdu do centrum to jazda wyłącznie autostradami. Bezpłatnymi, szerokimi, dobrze oznakowanymi, bez ograniczeń prędkości i - co, jak się później okazało, wcale nie jest oczywiste w zachodniej Europie - dobrze jeżdżącymi kierowcami. I tak przez 800 kilometrów. Nuda, panie.
Podróż do Amsterdamu to oprócz niewielkiego kawałka po niemieckiej stronie i wjazdu do centrum to jazda wyłącznie autostradami. Bezpłatnymi, szerokimi, dobrze oznakowanymi, bez ograniczeń prędkości i - co, jak się później okazało, wcale nie jest oczywiste w zachodniej Europie - dobrze jeżdżącymi kierowcami. I tak przez 800 kilometrów. Nuda, panie.
Etykiety:
reszta
poniedziałek, 16 czerwca 2014
Anna Mulczyńska, Powrót na Staromiejską
Ponieważ nie mogłam się zdecydować, na którym blogu umieścić tę recenzję, jest w kawałkach na obu.
Weronika Peterson wraca do Polski ze Szwecji po nieudanym małżeństwie. Dziedziczy po dziadku kamieniczkę, w której zamieszkuje oraz otwiera sklepik dla kreatywnych (i nie chce, by nazywano go pasmanterią): szyjących, haftujących, dekupażujących, dziergających, malujących. Postanawia nie wchodzić w nowe, poważne związki zanim nie skończy szyć kołderki Dear Jane. Plany te - nieangażowania się - jak można się spodziewać, nie udają się, gdy poznaje Edka, prowadzacego po sąsiedzku włoską restaurację. Założenie i prowadzenie sklepu wiąże się oczywiście z pewnymi trudnościami (wielki plus dla autorki za nielukrowanie rzeczywistości), ZUS, podatki, formalności, cło i inne przyziemne przyjemności, z którymi borykają się przedsiębiorcy, a i droga do związku z Edkiem też ma oczywiście obowiązkowe wyboje.
Twórcy dzieł fabularnych, ale specjalistycznych mają zazwyczaj problem z pokazaniem widzowi-laikowi pracy owych specjalistów. Lekarze ze zdziwieniem oglądają Doktora House'a, kryminalistycy - CSI'e, ja osobiście rechotałam na Wzorze.
Teraz fragment na drugim blogu.
Jak na komedię romantyczną (gdyby to był film, to pewnie by został tak zaklasyfikowany) przystało, jest też kilka scen trochę nierealnych (jarmark choćby), ale wybaczam w kontekście tego, co wyżej.
Aha, ja bym tylko inaczej nazwała głównych bohaterów - Edzio i Wercia za bardzo świdrowały mi w uszach :).
I jest kot. I czekam na kolejne tomy.
Weronika Peterson wraca do Polski ze Szwecji po nieudanym małżeństwie. Dziedziczy po dziadku kamieniczkę, w której zamieszkuje oraz otwiera sklepik dla kreatywnych (i nie chce, by nazywano go pasmanterią): szyjących, haftujących, dekupażujących, dziergających, malujących. Postanawia nie wchodzić w nowe, poważne związki zanim nie skończy szyć kołderki Dear Jane. Plany te - nieangażowania się - jak można się spodziewać, nie udają się, gdy poznaje Edka, prowadzacego po sąsiedzku włoską restaurację. Założenie i prowadzenie sklepu wiąże się oczywiście z pewnymi trudnościami (wielki plus dla autorki za nielukrowanie rzeczywistości), ZUS, podatki, formalności, cło i inne przyziemne przyjemności, z którymi borykają się przedsiębiorcy, a i droga do związku z Edkiem też ma oczywiście obowiązkowe wyboje.
Twórcy dzieł fabularnych, ale specjalistycznych mają zazwyczaj problem z pokazaniem widzowi-laikowi pracy owych specjalistów. Lekarze ze zdziwieniem oglądają Doktora House'a, kryminalistycy - CSI'e, ja osobiście rechotałam na Wzorze.
Teraz fragment na drugim blogu.
Jak na komedię romantyczną (gdyby to był film, to pewnie by został tak zaklasyfikowany) przystało, jest też kilka scen trochę nierealnych (jarmark choćby), ale wybaczam w kontekście tego, co wyżej.
Aha, ja bym tylko inaczej nazwała głównych bohaterów - Edzio i Wercia za bardzo świdrowały mi w uszach :).
I jest kot. I czekam na kolejne tomy.
Etykiety:
książki
piątek, 30 maja 2014
wtorek, 27 maja 2014
Most nad Sundem
Na moście łączącym Szwecję z Danią znaleziono zwłoki kobiety, a raczej po połowie dwóch różnych kobiet. Ponieważ jedna okazuje się być[1] Dunką, a druga Szwedką, dochodzenie prowadzą policje obu tych państw[2], reprezentowane przez Szwedkę Sagę Noren i Duńczyka Martina Rohde. Wkrótce morderstw jest o wiele więcej, wydaje się, że z pobudek ideologicznych, ale okazuje się, że gb jfmlfgxb gb mrzfgn an Znegvavr, ob zvnł ebznaf m żbaą xbyrtv.
Saga jest policjantką doskonałą, a jednocześnie uroczo społecznie nieporadna ze swoim zespołem Aspergera, Martin zdradza już trzecią (?) żonę, nie może dogadać się z synem.
Jak na skandynawski serial przystało, nie ma fajerwerków, pościgów i strzelanin, w których główny bohater sam przeciw wszystkim. Co nie znaczy, że zwrotów i zaskoczeń nie ma, bo są. Akcja toczy się niespiesznie, wątki się mnożą, splatają, niektóre są ważne, inne tylko robią tło. I to, co odróżnia go od produkcji amerykańskich - avr zn unccl raqh.
[1] Podobno taka konstrukcja jest niepoprawna po polsku, ale cóż poradzę na to, że mówi dokładnie to, co ma powiedzieć.
[2] Nie mam pojęcia, w jakim języku się porozumiewali, ale nie robiło im to żadnego problemu, wszyscy z wszystkimi się dogadywali.
Saga jest policjantką doskonałą, a jednocześnie uroczo społecznie nieporadna ze swoim zespołem Aspergera, Martin zdradza już trzecią (?) żonę, nie może dogadać się z synem.
Jak na skandynawski serial przystało, nie ma fajerwerków, pościgów i strzelanin, w których główny bohater sam przeciw wszystkim. Co nie znaczy, że zwrotów i zaskoczeń nie ma, bo są. Akcja toczy się niespiesznie, wątki się mnożą, splatają, niektóre są ważne, inne tylko robią tło. I to, co odróżnia go od produkcji amerykańskich - avr zn unccl raqh.
[1] Podobno taka konstrukcja jest niepoprawna po polsku, ale cóż poradzę na to, że mówi dokładnie to, co ma powiedzieć.
[2] Nie mam pojęcia, w jakim języku się porozumiewali, ale nie robiło im to żadnego problemu, wszyscy z wszystkimi się dogadywali.
Etykiety:
filmy i seriale
poniedziałek, 26 maja 2014
Peaky blinders
Brytyjczycy to jednak umieją robić seriale.
Birmingham, początek XX w. Gang rodziny Shelbych (którego głową jest Thomas, zagrany przez człowieka o przerażającym spojrzeniu - Cilliana Murhpy'ego) należy do jednych z bardziej bezwzglednych w swoim fachu. Zarabiają głównie na nielegalnych zakładach bukmacherskich, ale gdy przeginają i kradną transport broni, sam Churchill wysyła do Birmingham inspektora Campbella, by odkrył kto i gdzie ukrył. W międzyczasie rodzą się dzieci, pary się pobierają. Miasto jest zawsze ciemne i ponure, na szczęście na prowicji pojawia się też słońce.
Ale i tak najważniejsza jest muzyka. Nie jest to soundtrack napisany dla filmu, ale stare piosenki, głównie Nicka Cave'a (z genialną Red Right Hand w czołówce) i the White Stripes.
Birmingham, początek XX w. Gang rodziny Shelbych (którego głową jest Thomas, zagrany przez człowieka o przerażającym spojrzeniu - Cilliana Murhpy'ego) należy do jednych z bardziej bezwzglednych w swoim fachu. Zarabiają głównie na nielegalnych zakładach bukmacherskich, ale gdy przeginają i kradną transport broni, sam Churchill wysyła do Birmingham inspektora Campbella, by odkrył kto i gdzie ukrył. W międzyczasie rodzą się dzieci, pary się pobierają. Miasto jest zawsze ciemne i ponure, na szczęście na prowicji pojawia się też słońce.
Ale i tak najważniejsza jest muzyka. Nie jest to soundtrack napisany dla filmu, ale stare piosenki, głównie Nicka Cave'a (z genialną Red Right Hand w czołówce) i the White Stripes.
Etykiety:
filmy i seriale
czwartek, 8 maja 2014
Matematyka vs. rzeczywistość
- Dostałeś 5 zł ode mnie, 5 od mamy i 5 od taty, wydałeś 2,5 na loda, ile ci zostało?
- Babciu, to bez sensu, kto by mi dał tyle pieniędzy?
Oby na maturze nie było zadań z treścią.
- Babciu, to bez sensu, kto by mi dał tyle pieniędzy?
Oby na maturze nie było zadań z treścią.
Etykiety:
dzieci
wtorek, 6 maja 2014
Oceanarium w Stralsundzie
2 godziny bezpośrednim pociagiem UBB[1][2] ze Świnoujścia.
Muzeum z tych, w których wolno dotknąć wszystkiego, czego wolno. Choć podanej wiedzy jest zdecydowanie za dużo, jak na kilkulatka i większości i tak nie zrozumie, widać było, że dzieciom się podoba. A wózkowym w drzemce mocno pomagała panująca tam ciemność. Która była ponadto niezłym - jak dla mnie, amatora - wyzwaniem przy robieniu zdjęć.
Rozgwiazda odbija się w grubej szybie akwarium.
Największe akwarium z największą atrakcją, czyli rekinem.
[1] Tym, dla którego trza bić na alarm, bo Niemcy wykupują polską ziemię. Serio, serio, są tacy politycy.
[2] Czystym, ładnym, z zadbaną toaletą i miłą obsługą.
Muzeum z tych, w których wolno dotknąć wszystkiego, czego wolno. Choć podanej wiedzy jest zdecydowanie za dużo, jak na kilkulatka i większości i tak nie zrozumie, widać było, że dzieciom się podoba. A wózkowym w drzemce mocno pomagała panująca tam ciemność. Która była ponadto niezłym - jak dla mnie, amatora - wyzwaniem przy robieniu zdjęć.
Rozgwiazda odbija się w grubej szybie akwarium.
Największe akwarium z największą atrakcją, czyli rekinem.
[1] Tym, dla którego trza bić na alarm, bo Niemcy wykupują polską ziemię. Serio, serio, są tacy politycy.
[2] Czystym, ładnym, z zadbaną toaletą i miłą obsługą.
Etykiety:
reszta
niedziela, 4 maja 2014
Richard Castle, Nadchodzący Storm
Gdy pierwszy raz przeczytałam, że dostępne są książki napisane przez Richarda Castle'a, myślałam, że to żart. Ale nie był. Książki naprawdę są, a tożsamość prawdziwego autora wciąż jest nieznana. Ponoć jest to ktoś, kto pojawił się w serialu, a kilku prawdziwych pisarzy rzeczywiście przez niego się przewinęło.
Derrick Storm ma za sobą przeszłość agenta (szpiega?), teraz oficjalnie nie żyje i spędza spokojne życie między innymi łowiąc ryby. Odnajduje go jednak jego stary przełożony Jedidiah Jones i prosi o pomoc w znalezieniu porwanego pasierba senatora. Stormowi ma pomagać atrakcyjna agentka FBI April Showers, nie jest on zbyt chętny do wspłpracy, ale za to bardzo chętnie i często obdarza ją mocno seksistowkimi i wulgarnymi uwagami (co na niej chyba nie robi wrażenia, dziwne, biorąc pod uwagę amerykańskie standardy zachowań w miejscu pracy). Storm porywaczy oczywiście znajduje. Akcja wydaje mi się w tym miejscu za bardzo ucięta, jest to pierwszy tom trylogii, ale trochę bardziej mógłby stanowić całość, nie wiem, czy chce mi się czytać kolejne tomy.
Arcydzieło to nie jest, bardzo przeciętne wręcz, po jednym tomie właściwie niewiele wiem o głównym bohaterze (ale za to wiem, jaki miał kolor koszuli idąc na akcję, tylko po co mi to?). Zawiodła mnie długość, nie nazwałabym tej ksiązki powieścią, raczej dłuższym opowiadaniem. Gdyby to był serial, to akurat na jeden odcinek by wystarczyło. No, ale kupując e-booka nie wiem, czego się spodziewać.
Czy seria o Nikki Heat jest podobna? Warto?
Derrick Storm ma za sobą przeszłość agenta (szpiega?), teraz oficjalnie nie żyje i spędza spokojne życie między innymi łowiąc ryby. Odnajduje go jednak jego stary przełożony Jedidiah Jones i prosi o pomoc w znalezieniu porwanego pasierba senatora. Stormowi ma pomagać atrakcyjna agentka FBI April Showers, nie jest on zbyt chętny do wspłpracy, ale za to bardzo chętnie i często obdarza ją mocno seksistowkimi i wulgarnymi uwagami (co na niej chyba nie robi wrażenia, dziwne, biorąc pod uwagę amerykańskie standardy zachowań w miejscu pracy). Storm porywaczy oczywiście znajduje. Akcja wydaje mi się w tym miejscu za bardzo ucięta, jest to pierwszy tom trylogii, ale trochę bardziej mógłby stanowić całość, nie wiem, czy chce mi się czytać kolejne tomy.
Arcydzieło to nie jest, bardzo przeciętne wręcz, po jednym tomie właściwie niewiele wiem o głównym bohaterze (ale za to wiem, jaki miał kolor koszuli idąc na akcję, tylko po co mi to?). Zawiodła mnie długość, nie nazwałabym tej ksiązki powieścią, raczej dłuższym opowiadaniem. Gdyby to był serial, to akurat na jeden odcinek by wystarczyło. No, ale kupując e-booka nie wiem, czego się spodziewać.
Czy seria o Nikki Heat jest podobna? Warto?
Etykiety:
książki
poniedziałek, 28 kwietnia 2014
poniedziałek, 14 kwietnia 2014
Dan Brown, Inferno
Budzi się i nic nie pamięta. Uciekają. Wykład pt. Zabytki Florencji. Uciekają. Wykład pt. Zabytki Wenecji. Uciekają. Wykład pt. Zabytki Stambułu. Ta dobra okazuje się tą złą. A nie, na końcu znów jest dobra. I piękna (choć łysa) i inteligentna. Ci źli okazują się dobrzy. Przez cały czas wykład pt. Boska Komedia Dantego. Logika też zawodzi, bo to, że wrqan gemrpvn yhqmxbśpv oęqmvr ormcłbqan avr bmanpmn, żr cbchynpwn mzavrwfml fvę b wrqaą gemrpvą. A i tak w krajach cywilizowanych ponoć wrqan pmjnegn cne avr zbżr zvrć qmvrpv.
Nie wiem tylko, po co było to coś, co jak się potrząsnęło, to świeciło. Bo nie wystrzeliło w ostatnim akcie.
Nie wiem tylko, po co było to coś, co jak się potrząsnęło, to świeciło. Bo nie wystrzeliło w ostatnim akcie.
Etykiety:
książki
poniedziałek, 31 marca 2014
O zagnieżdżeniu w popkulturze
Oglądamy w kinie Lego przygodę. Nadlatuje Sokół Millenium, w tle muzyka z Gwiezdnych Wojen. Maciejowi zaświeciły się oczy:
- Mama, muzyka z Angry Birds.
- Mama, muzyka z Angry Birds.
Etykiety:
dzieci
piątek, 28 marca 2014
Jesus Christ Superstar
Właśnie zastanawiałam się, czy znam już ten musical na pamięć, czy jeszcze mi trochę brakuje. Oglądałam niezliczoną ilość razy, oczywiście w wersji filmowej. http://www.jesuschristsuperstar.com/ jest wersją scenograficznie mocno uwspółcześnioną, faryzeusze mają garnitury, tłum wygląda jak żywcem wzięty z zamieszek z ostatnich lat, a katowany Jezus ubrany jest jak więźniowie z Abu Ghraib. Nieco zawiedziona jestem nowym Jezusem. Po zadziornym, rockowym Tedzie Neeleym, ten jest zbyt ugładzony, zbyt ufryzowany i ma dziwną manierę śpiewania (nie wiem, jak to nazwać, laik ze mnie), która mi raczej przeszkadzała w odbiorze. Okazało się zresztą, że Ben Forster to zwycięzca jakiegoś tam talent show i oprócz tego nie ma innych większych sukcesów, co jest dość zabawne, gdy obejrzy się scenę z Herodem (znakomitą zresztą) przedstawioną jako... talent show. Pozytywnym zaskoczeniem za to jest Melanie C., była spicetka, w roli Marii Magdaleny. Pewnie warsztatowo daleko jej do ideału, ale aktorsko dała radę.
No i last but not least, Tim Minchin jako Judasz, zdecydowanie najbardziej wyrazista osobowość na scenie. Do tej pory znałam go tylko z Californication, ale jak sie okazuje, występy na scenie na żywo to dla niego żadna nowość.
DVD na pewno nie kupię, ale jakby grali w okolicy - idę.
No i last but not least, Tim Minchin jako Judasz, zdecydowanie najbardziej wyrazista osobowość na scenie. Do tej pory znałam go tylko z Californication, ale jak sie okazuje, występy na scenie na żywo to dla niego żadna nowość.
DVD na pewno nie kupię, ale jakby grali w okolicy - idę.
Etykiety:
reszta
czwartek, 20 marca 2014
O braciach
Właściwie różni ich wszystko. Maja ten sam kolor oczu i włosów, a poza tym nie widzę żadnych podobieństw. Inaczej się rozwijają, zachowują, ruszają, lubią inne zabawki, piją mleko z różnych źródeł, jeden jest matko-centryczny, drugi zauważa również tatę. Mają chyba tylko jedną wspólną rzecz - zamiłowanie do czapki, tej czapki.
Etykiety:
dzieci
wtorek, 11 marca 2014
O zaskoczeniu
Są takie sytuacje, gdy matce opada szczęka ze zdziwienia, sama zamienia się w słup soli i nie wie, czy to, co się właśnie wydarzyło, to skutek jej wybitnych osiągnięć wychowawczych czy wyrachowania potomstwa.
Choćby wczoraj:
M. oglądał mecz, zrobiłam mu kolację i poprosiłam, by przyszedł do kuchni ją zjeść. Z kuchni widać telewizor, więc nie było większego problemu, poza ruszeniem się z fotela. Oczywiście najpierw marudził, że nie, że tu, że nie pobrudzi, że na fotelu, że mu się nie chce. Potem 3 sekundy ciszy i:
- Albo wiesz co mama? Pójdę i zjem w kuchni. Bo jesteś kochana i cię posłucham.
I nie było w tym drugiego dna.
Choćby wczoraj:
M. oglądał mecz, zrobiłam mu kolację i poprosiłam, by przyszedł do kuchni ją zjeść. Z kuchni widać telewizor, więc nie było większego problemu, poza ruszeniem się z fotela. Oczywiście najpierw marudził, że nie, że tu, że nie pobrudzi, że na fotelu, że mu się nie chce. Potem 3 sekundy ciszy i:
- Albo wiesz co mama? Pójdę i zjem w kuchni. Bo jesteś kochana i cię posłucham.
I nie było w tym drugiego dna.
Etykiety:
dzieci
środa, 5 marca 2014
O żłobkach
H. chodzi do prywatnego żłobka. Na razie jesteśmy zadowoleni (on też, a to chyba ważne), koszty przełknęliśmy, z utęsknieniem czekamy jednak na dopłaty, które obiecało ministerstwo.
Ale nie o pieniądzach chciałam. Jakiś czas temu odwiedziła nas kuzynka, której dziecko samo niedawno z okresu żłobkowego wyszło. Opowiadamy, jak to tam fajnie w żłobku jest, a ona wtem pyta:
- A pieluchy mu zmieniają?
Zaskoczyła mnie, no bo jak to? Cały dzień w jednej pieluszce miałby chodzić? Ale pytanie miało inny sens. Otóż okazało się, że gdy ona posłała swojego syna do państwowego żłobka (mały miał wtedy 7 miesięcy) zasady były takie: dzieci nie noszą pieluch, co jakiś czas wszystkie jednocześnie są wysadzane (przypominam - 7 miesięcy, nie każdy jeszcze w tym wieku samodzielnie siedział), a rodzic miał zapewnić codziennie przynajmniej 3 zmiany ubrań (nic dziwnego, ale tylko 3?).
Ja wiem, że jest cos takiego jak wychowanie bezpieluchowe, ale wyobrażam je sobie wyłącznie w zaciszu domowym z jedną opiekunką związana z dzieckiem, dobrze je znającą, a nie w grupie. A może to norma, tylko ja za wiele wymagam? Czy może awansowałam do grona przewrażliwionych, nadopiekuńczych matek?
Ale nie o pieniądzach chciałam. Jakiś czas temu odwiedziła nas kuzynka, której dziecko samo niedawno z okresu żłobkowego wyszło. Opowiadamy, jak to tam fajnie w żłobku jest, a ona wtem pyta:
- A pieluchy mu zmieniają?
Zaskoczyła mnie, no bo jak to? Cały dzień w jednej pieluszce miałby chodzić? Ale pytanie miało inny sens. Otóż okazało się, że gdy ona posłała swojego syna do państwowego żłobka (mały miał wtedy 7 miesięcy) zasady były takie: dzieci nie noszą pieluch, co jakiś czas wszystkie jednocześnie są wysadzane (przypominam - 7 miesięcy, nie każdy jeszcze w tym wieku samodzielnie siedział), a rodzic miał zapewnić codziennie przynajmniej 3 zmiany ubrań (nic dziwnego, ale tylko 3?).
Ja wiem, że jest cos takiego jak wychowanie bezpieluchowe, ale wyobrażam je sobie wyłącznie w zaciszu domowym z jedną opiekunką związana z dzieckiem, dobrze je znającą, a nie w grupie. A może to norma, tylko ja za wiele wymagam? Czy może awansowałam do grona przewrażliwionych, nadopiekuńczych matek?
Etykiety:
reszta
poniedziałek, 17 lutego 2014
piątek, 14 lutego 2014
O pomidorach i nowej definicji ,,bez''
Nie jadam pomidorów. Nie lubię. Na samą myśl o oślizgłej galarecie, skórce i ziarenkach, gardło samo mi się zaciska, a żołądek zmierza ku górze. Poprosiłam więc na stołówce o tortilę bez pomidora. Pani bez problemu przyjęła zamówienie, upewniła się w kuchni, że zrozumieli, zapłaciłam, czekam. Po chwili pojawił się talerz z moją tortilą, zgrabnie na talerzu ułożoną (bo to niby stołówka, ale dbają, żeby było ładnie na talerzu) otoczoną... pomidorkami koktajlowymi.
Etykiety:
reszta
poniedziałek, 3 lutego 2014
O uśpieniu czujności
Są dwie sytuacje, w których rodzic powinien zachować szczególną czujność:
- cisza, gdy dziecko się bawi;
- odgłosy dobrej zabawy i samozadowolenia, gdy dziecko powinno spać.
Bo to drugie może świadczyć o tym, że dziecko wzięło pudełko z mokrymi chusteczkami i wyjmuje je, cierpliwie jedną po drugiej, całe duże opakowanie.
- cisza, gdy dziecko się bawi;
- odgłosy dobrej zabawy i samozadowolenia, gdy dziecko powinno spać.
Bo to drugie może świadczyć o tym, że dziecko wzięło pudełko z mokrymi chusteczkami i wyjmuje je, cierpliwie jedną po drugiej, całe duże opakowanie.
Etykiety:
dzieci
piątek, 24 stycznia 2014
O niewyspaniu
Z chęcią zamienię przysługującą mi w pracy godzinną przerwę na karmienie na przerwę na drzemkę.
Etykiety:
życie
środa, 8 stycznia 2014
No to się napracowałam
Drugi dzień pracy, godzina 12. Telefon ze żłobka, że H. ma gorączkę i z trudem oddycha. Szybka jazda do lekarza. Zapalenie oskrzeli, prawie 2 tygodnie zwolnienia. Yeah!
Narzekałam kiedyś na naszą przychodnię. Dziś zaskoczyłam się bardzo pozytywnie. Poszłam do rejestracji, pokazałam, że dziecko ledwo oddycha, po dwóch minutach z gabinetu wyszła lekarka (przyjmowała akurat dzieci zdrowe), wzięła nas do innego gabinetu, osłuchała, wypisała receptę i kazała pędem lecieć do szpitala na rtg, czy tam aby w płucach nic nie ma. Nie było na szczęście. Pędem, bo skoro rano był tylko katar i suche pokasływanie, a w południe gruźliczy charkot, to nie wiadomo, jak to szybko może pójść dalej.
Narzekałam kiedyś na naszą przychodnię. Dziś zaskoczyłam się bardzo pozytywnie. Poszłam do rejestracji, pokazałam, że dziecko ledwo oddycha, po dwóch minutach z gabinetu wyszła lekarka (przyjmowała akurat dzieci zdrowe), wzięła nas do innego gabinetu, osłuchała, wypisała receptę i kazała pędem lecieć do szpitala na rtg, czy tam aby w płucach nic nie ma. Nie było na szczęście. Pędem, bo skoro rano był tylko katar i suche pokasływanie, a w południe gruźliczy charkot, to nie wiadomo, jak to szybko może pójść dalej.
Etykiety:
dzieci
poniedziałek, 6 stycznia 2014
No i skończyło się rumakowanie
Jutro, po 1,5 roku w domu, w tym 15 miesiącach z H. (nie, nie nazwę tego siedzeniem w domu) wracam do pracy. Sama praca problemem nie jest, po kilkunastu latach przyzwyczaiłam się, mam swoje miejsce w machinie i dobrze mi z tym. Boję się za to tego całego bałaganu związanego z rannym wstawaniem, wyszykowaniem i zawiezieniem dzieci do żłobka i szkoły. Żłobek prywatny, ale w idealnym miejscu w układzie dom-praca i jak na razid sprawia dobre wrażenie. Największym problemem jest tu Ulica, niemal non stop zakorkowana. Do Maćkowego przedszkola (cały kiometr od domu) jechaliśmy kiedyś 40 minut. I nie da się tego obejść. Pieszo odpada, choć i do szkoły i do żłobka da się, bo muszę potem do pracy. Rower odpada, bo do mojego nie przyczepię fotelika. Autobusem bez sensu. Odkąd mieszkam w Poznaniu, słyszę o budowie Nowejulicy, nawet jakieś plany widziałam z 10 lat temu. Ale urzędnicy cały czas się zastanawiają, jak to jeszcze skomplikować. Może tramwaj puścić? A może trolejbus (wtf?)? A w ogóle to po, przecież są inne wydatki, ludzie się już do tych korków przyzwyczaili, nie będziemy im psuć codzienej rutyny. A kij wam w oko.
Etykiety:
życie
niedziela, 5 stycznia 2014
O docenieniu talentu
M. lubi barszcz w każdej postaci. Dziś padło na najzwyklejszy czysty, do picia z kubka. Pech chciał, że wyszedł nieco za ostry. Barszcz wypity, obiad zjedzony, pół popołudnia jeszcze przed nami. Pytam:
- To co robimy? (w sensie może by gdzieś wyjść, odwiedzić kogoś czy coś podobnego).
M.:
- Możesz poćwiczyć robienie barszczyku.
- To co robimy? (w sensie może by gdzieś wyjść, odwiedzić kogoś czy coś podobnego).
M.:
- Możesz poćwiczyć robienie barszczyku.
Etykiety:
dzieci
piątek, 3 stycznia 2014
3D
Obejrzałam dziś najlepszy, najlepiej wydobywający z 3D cały trzeci wymiar film w swoim życiu. I nie był to żaden podwodny swiat, stacja kosmiczna czy dinozaury, ale wychodząca z ekranu Myszka Mickey, o taka
Jeśli nie widać, to już tłumaczę, że na pierwszym planie są deski teatru i biegające po nich stwory. Widziana później ,,Kraina lodu'' była fajna, nawet bardzo, ale z efekty mogły się schować. 2D byłoby bardzo podobne w odbiorze.
Jeśli nie widać, to już tłumaczę, że na pierwszym planie są deski teatru i biegające po nich stwory. Widziana później ,,Kraina lodu'' była fajna, nawet bardzo, ale z efekty mogły się schować. 2D byłoby bardzo podobne w odbiorze.
Etykiety:
reszta
Subskrybuj:
Posty (Atom)